Wniosłam swój rower, na czwarte piętro, nie ma windy of course. A mój rower to rowerzysko duże i ciężkie, na nim sakwy, w sakwach przydasie. Chciałam jak zwykle do piwnicy, ale cofnęły mnie głosy podpite. Sąsiad, kiedy wprowadziła się do niego córka z rodziną, w piwnicznej komórce, zrobił sobie miejsce spotkań. Przychodzi, nie to że ja wścibska jestem, ale nie da się nie słyszeć, tam pewna pani i często kumple do kielicha. Wyobraziłam sobie, że np. zabraknie im pieniędzy na wódkę i dawaj u sąsiadki ten skobelek podważyć. Dużo rzeczy oczyma wyobrazni widzę, sugestywnie, więc rower pod pachę i sapiąc, dysząc... Pewnie posądzam niewinnego człeka, ale zaufania nie mam za grosz do ludzia, który po śmierci właścicielki,czyli swojej matki wyrzucił jej kota na poniewierkę. Kot przetrwał min. dzięki mnie i kilku innym osobom, no ale.
Swięta radosne będą, pogoda niesamowita, wszystko pachnie i śpiewa. Chce się żyć. Moje tulipany w donicach na balkonie wprawdzie jeszcze w pąkach, jabłonka,(też donica) która po zakwitnięciu wygląda jak różowy obłok, dopiero szykuje się do spektakularnego otwarcia, ale w domu zielonych i kolorowych badylków nie brakuje. Jako że młodej nie ma,pudło ze świątecznymi akcesoriami leży nie ruszone. Ze starszą spotykam się w poniedziałek. Jutro zatem planuję rozpoczęcie łazęg rowerowych. Tak od razu ok.100 km. Dopuszczam możliwość, że moje plany i moja kondycja nie zgodzą się w pewnym momencie, może też prom nie kursować w święta. Gdyby tak, pozostanie kawa w Ciechocinku,przez który przejeżdżać będę, w pewnej klimatycznej, położonej na uboczu kawiarence. Chociaż w Ciechocinku zawsze czuję się lekko nie na miejscu. Ja czerwona, zziajana, włosy każdy w inną stronę. Dookoła panie w nienagannej fryzurze i w wyjściowych ciuchach, dysonans aż zgrzyta.
Drodzy moi, jeśli, ktoś oprócz Teatru tu zagląda, Teatru wybacz mi, kiedy pierwszy raz zajrzałam na Twojego bloga, pomyślałam wariatka, prawdziwa wariatka, ,zyczę Wam wiosny w sercach i nadziei.