porośnięte, czarnym włosem, widziałam, próbując usilnie nie patrzeć i duże męskie cyce, wielokrotnie mijały mnie,na ścieżce rowerowej kiedy wracałam do domu. Nie jestem wielką estetką, ale tak w samych gaciach pedałować, trzęsące sie mięsko grh...widok nie chce zejść mi z oczu. W środę wstałam raniutko i pojechałam znowu w kierunku promu, sprawdziwszy przedtem w necie dostępność. Uparłam się na tę trasę, bo to taki test dla mnie, nawet kiedy o wiele więcej rowerowałam, kosztowała mnie sporo wysiłku, więc ciekawa byłam jak teraz poradzę sobie. W Ciechocinku zatrzymałam się na lodach przy grzybku, zdjęcia pokazywać nie będę, żeby Frau nie cierpiała. Prom był i czekał i kilka samochodów stało i parę rowerów. Jeden z rowerzystów nie spodobał mi się, przez całą drogę perorował coś parze staruszków podniesionym głosem, tak ze nawet szumu fal nie było słychać, tylko warkot promu i jego głos. Miałam kiedyś znajomego, który w podobnym, mentorowym tonie tłumaczył mi jak krowie na rowie oczywistości. Wyjeżdżamy z promu, i tenże rowerzysta obok, droga wąska, jeden kierunek ruchu. Ale za chwilę, czemu zdziwiona nie byłam, zagaja coś o siodełku, że za wysoko,tym tonem pouczającym, rzadko bywam nieuprzejma wobec obcych mi ludzi, toteż nie odpowiedziałam nic, ale zobaczywszy na pół zarośniętą ścieżkę odbijającą w bok i chaszcze, bez namysłu w nią skręciłam. Połowę drogi po drugiej stronie Wisły stanowią lasy, tak gwoli wyjaśnienia. Jadę tą ścieżyną powoli, bo krzaki, bo pokrzywy, widać że mało używana dróżka. W końcu stanęłam bo tylko pokrzywy i pokrzywy wszędzie, zawróciłam w inną ścieżkę, tam blokował drogę strumyk płytki wprawdzie ,ale żadnej drogi dalej nie widziałam, wróciłam kawałek i w inną drogę się pakuję, tam z kolei drzewa powalone, przenoszę rower raz i drugi. Cóż po dwóch godzinach bezproduktywnego szlajania się po krzakach, wróciłam ja i rower obwieszeni gałązkami listkami ,pnączem jakowymś do punktu wyjścia czyli drogi z promu, zgrzytałabym zębami, ale, że trawkę w zębach miałam...W końcu dotarłam do czarnego szlaku i wiedziałam,że już więcej błądzić nie będę i parę kilometrów utwardzoną drogą leśną a potem...
i jeszcze parę km dalej
Piach, piachem popychany, pchałam ten rower z 6 km, ale miałam wrażenie, ze co najmniej 16. Jedynym urozmaiceniem były mijanki z panami na elektrykach. Kiedy było odrobinę twardziej oni mnie wyprzedzali, potem zakopywali się na amen, wtedy ja ich mijałam,wiadomo, kto jest wytrawnym piechurem, machałam im, potem znowu oni mi machali i tak ze cztery razy.
A jutro moi drodzy, pierwszy raz w tym roku zanurzę się po szyję, ba po czubek głowy w jeziorku i tak się cieszę !
Miałam wprawdzie pisać o czymś innym, ale te bebzony zaburzyły mi piękno krajobrazu ;)