Kiedy przyjmowano mamę do szpitala, usłyszałyśmy 3 tygodnie, każda z nas mama, siostra i ja założyłyśmy że to okres pobytu na oddziale. Pierwsze dwa tygodnie mama zniosła w miarę pokornie, narzekała na wszystko, ale uznalam to za sposób radzenia sobie ze stresem. W trzecim tygodniu zaczęła się buntować, ona ma dosyć, ona się wypisze i jeżeli mus to będzie dojeżdżać na codzienne naświetlania, co wzbudziło nasz niepokój. Dla mnie samej,dojazd, nawet kiedy jestem w formie jest dosyć męczący i zajmuje pół dnia, dla niej byłby katastrofalny, nie wspomniawszy o tym, że ktoś by musiał jej przecież towarzyszyć. Jej lekarz prowadzący jest na urlopie, inni podpytywani udzielali mętnych wyjaśnień, siostra kiedy teraz wróciła z wyjazdu, zaparła się i złapała osobę na tyle kompetentną by udzielić info, okazuje się, że trzy tygodnie to ilość naświetleń, a że w weekendy niet takowych, jej pobyt będzie trwał następne dwa. Mama zgodziła się zaczekać do powrotu lekarza, ale oświadczyła że potem jak jej nie odbierzemy to wyjdzie sobie sama. Więc się lękam, a w międzyczasie siostra snuje mamie opowieści o konsekwencjach przerwanego leczenia. Lekarz prowadzący wraca jutro.
Weekend miałam bogaty zarówno we wrażenia jak i męczący fizycznie. Tydzień temu planowałam kajaki, nie wyszło bo głowa i chodzenie po ścianach, i załatwiona podwózka przepadła. Uparta jestem, znalazłam miejsce do którego mogłyśmy dojechać rowerami, tam je zostawić i dalej busem na miejsce spływu. Pogoda taka, że drżałam. Pizdziło jak w kieleckim, padało, a kiedy zbierałam się do wyjścia zaczęło grzmieć i błyskać. Patrzyłam tylko na komórkę, czekając kiedy koleżanka zadzwoni, że rezygnuje, albo od organizatora spływu. Nikt nie dzwonił, kaptur na łeb i w drogę. Po pół godzinie burza gdzieś sobie poszła, wiatr trochę przycichł, ino drobny deszczyk towarzyszył nam do samego wciskania się do kajaków.Zdjęć nie robiłam, komórkę i inne takie miałam szczelnie zapakowane w folię. Ale mam zdjęcie Drwęcy, kiedyś wcześniej robione.
I koleżanka, która wcześniej nigdy nie pływała kajakiem, pstrykała z nudów,kiedy po odkryciu, że samej machanie wiosłami idzie mi sprawniej i szybciej, usilnie prosiłam, żeby się nie męczyła i cieszyła chwilą. Drwęca jest rzeką szybką i wartką, pełną meandrów, dopiero parę km. przed końcem rozlewa się szeroko i prosto. Dziko, parę miejscówek gdzie postój można by zrobić i wysiąść suchą stopą zajęte było, ale w koncu i ja zaparkowałam. Koleżanka nie chciała wysiąść, a jak kajak nam odpłynie ? Smiałam się, że złapiemy stopa. Suma summarum wyszło słońce i obie czoło sobie przypiekłyśmy na czerwono. Potem kawa w kafejce i jakaś przekąska, tak wzmocniwszy nadwątlone siły z powrotem na rower i doma. Po drodze.

spływałam dwa tygodnie :-) było świetnie, spaliśmy w namiotach...po powrocie jeszcze czas jakiś pakowałam kołdre do czarnego wora rano, po przebudzeniu...
OdpowiedzUsuńWitacze Super.
Dwa tygodnie...wow. Gdzie splywaliscie?
OdpowiedzUsuńPo zaledwie kilku godzinach nabawiłam się odcisku, a kiedy stanęłam na nogi, poruszałam się jak paralityk, tak miałam zdrętwiałe kończyny.
to było dawno, brda, wda...
Usuńpływałam ze swoim teatrem, jeden z zabawniejszych wyjazdów jak się wspomina po latach. Było bardzo Bardzo interesująco, i fcale nie nudno.
to był mój pierwszy i ...ostatni wyjazd na kajaki. ale teraz tu na słupii bym popływała z chęcia...ale jednodniowo zdecydowanie.
Usuń