niedziela, 27 lipca 2025

Żeby kózka....

Jaka tam kózka, nawet nie koza, kozlica ? Stara groopa. Wczorajszą wędrówkę odpuściłam. Jej zakres nie był szczególnie interesujący, po drugie jeden z prowadzących bywa dziwny. Niby żartuje, ale gdzieś tam szpileczki i złośliwości wbija a ja nie robię niczego czego inni nie robili, szybciej czasem chodzę, czasem się urywam, odmeldowawszy się wcześniej oczywiście. A zapisała mnie na rajd wrześniowy i zapłaciła od razu. Miałam jej przecież powiedzieć, że nie jadę i odkładałam to na jakiś odpowiedni moment. Jedna z moich "zalet". Rzeczy w jakiś sposób trudne, niemiłe, kłopotliwe odkładam, pomimo świadomości, że nie powinnam. W nadziei że same z siebie się rozwiążą, co się nigdy nie dzieje. Gdybym stawiala czoła wyzwaniom, zapewne moje małżeństwo zakonczyłoby się wcześniej, potem nie wpadłabym w takie długi. Wstępnie wygląda na to że na rajd pojadę i dobrze, trochę radości się każdemu należy. Pojechałam zatem na rower, planując objechac jezioro, nad którym rzadko bywam. Dojechałam do pierwszej z plaż i jeb w wielki kamień. Podniosłam się oceniając ,że ze mną chyba ok, ale rower zdecydowanie nie był ok, koło nie chciało się kręcić. Czyli nawet prowadzenie roweru odpadało.Znajomy, który wcześniej kiedyś pomagał mi przy rowerze, był na wędrówce, zupełnie nie ta strona świata, Dzwonię do szwagra, czy w domu jest. Właśnie wychodzą z Barim, Bari na jego problemy ze stawami ma zalecone pływanie. Mieli jechać gdzie indziej, ale przyjadą. !0 km ode mnie do miasta z przystankiem kolejowym. Umowiliśmy się, oni od dworca idą w moją stronę, ja idę na przeciwko. Poinstruowana zostałam co powinnam zrobić, żeby koło mogło się kręcić.Próbowałam majstrować bezskutecznie, przyjrzałam się w końcu z desperacją stojącym nieopodal rowerom i wybrałam jeden, który jak oceniłam miał torbę z narzędziami. Kiedy właściciel się w końcu pojawił, poprosiłam o pomoc. Męska ręka poczarowała i okazało się ,że mogę nawet wsiąśc i jechać, powolutku, ale do przodu i do pociągu. Potem dotarło do mnie że jednak poobijana jestem i posiniaczona, ale najgorzej z ręką. W tej chwili za bardzo nie mogę nią ruszać i spuchła. Piszę lewą, jednym palcem, czyli dlugiego pisania nie bedzie bo to meczace dość. Spotkanie z kamlotem dziwne było, zastanawiałam się czy to nie podświadomość, szykują się kłopoty, nie moje ,ale możliwe, że mi przyjdzie płacić za czyjeś błędy, jadąc myślałam ,ze gdybym samochodem rąbnęła z całej siły w ten wielki kamlot miałabym święty spokój od wszystkich dramatów świata i chwilę potem leżałam, niestety nie ta prędkość, nie ta masa :)

poniedziałek, 21 lipca 2025

Portret kobiecy

Sobotnia wycieczka miała przepiękną trasę, wzdłuż samych jezior, całe trzydzieści km. Wahałam się, dawno nie szłam tylu km, na pewno nie w tym roku,może nie dam rady, zastanawiałam się. Kolejne soboty z mamą, a jak się trafił wolny dzień i wsiadłam na rower to wyjazdy z miasta tak wyglądały, po przebyciu podobnie wyglądających kilku basenów, zniechęcona wróciłam do domu. Nawet na działce nic nie uskuteczniałam, bo przed czy po deszczu, jeden pies, wszystko człowieka żarło, gryzło, wypijało krew.
I nie tylko latające, wystarczyło tylko wbić łopatkę w ziemi, pojawiały się mrówki z białymi jajami i jak oszalałe wspinały się na nogi, ręce. To nawet śmiesznie nie było, kiedy co chwila pacałam się w szyję, waliłam  w ramię, ściągałam spodnie, grzebałam w biustonoszu, jakbym jakieś ataki paralityczne miała. Czyli ruchu niezbyt wiele. No tak siedz w domu,  debatuję nad tą wycieczką i paś swoje brzuszysko, argument brzucha przeważył. Mama dzień w dzień kupuje mi słodkie, sąsiadka, bywa puk, puk o dwudziestej: Grażka tyle mam ciasta, a wiesz ,ze ja nie mogę, cukrzyca nieszczęsna i pakuje mi do ręki pełen talerz. Niby jeść nie muszę, czasami nawet  tak postanawiam :)  Toteż uznałam: swoją kondycją będę się martwić pózniej. Deśzcz, mżaweczka, tak nas przywitała pogoda na pojezierzu brodnickim. Częste przystanki pod drzewami kiedy padało mocniej, godzinna nasiadówka nad jednym z jezior, kiedy się rozpogodziło. Potem znowu postój, sowy i kurki ludzie zbierali. Miałam już troszkę dosyć tego rozlazłego chodzenia, zgadałam się z gościem, który również nie wyglądał na zachwyconego. Uznaliśmy, że zamiast wracać autobusem o 18 ej, wrócimy pociągiem o 16. Jakoś nie dokonałam w głowie stosownych obliczeń i kiedy koleś mnie ciągnął, rzucałam beztrosko mamy czas, jeszcze trochę. W końcu ruszyliśmy do przodu i wtedy dotarł do mnie timing. 9 km, dokładnie, 8,80 i  bodajże godzina i 20 min do odjazdu, kiepskie perspektywy, beznadziejne wprost. skoro jednak wysforowaliśmy się już, to z rozpędu się szło. Kolega, który był w ogóle z innego miasta i którego imienia nawet nie znam, wysoki, długie nogi szedł coraz szybciej , a ja czerwona, usiłując złapać oddech próbowałam nadążyć. Zostałam w tyle, nie mogłam oddychać, myslałam zaraz mnie szlag trafi na miejscu, żyłka mi pęknie. Nie mówiłam nic, nie byłam w stanie. Biegłam, truchtałam, cyk coś przeskoczyło, złapałam normalny oddech i tym truchcikiem dogoniłam gościa, chwilami nawet wyprzedzając. Na dworcu byliśmy 5 min. przed czasem, żeby się dowiedzieć, że zamiast pociągu autobus będzie podstawiony. Kolega( lat 40 w przybliżeniu) spojrzał na mnie z uznaniem, nie sądzilem, ze damy radę, czytaj w podtekscie,  dasz radę. Satysfakcję czuję po dzień dzisiejszy. Plany szybszego odjazdu jednak rozwiały się niczym sen złoty, podstawiany autobusopociąg czekał gdzieś tam na pociąg, który miał mieć 200 min opóznienia.  Chcąc nie chcąc, podreptałam na autobus, gdzie potem grupa się pojawiła, niektórzy dosyć złośliwi byli.    W niedzielę rano pokazało się słońce, och rower. Wytaszczyłam z piwnicy i jadę i dziwnie mi , nogi jakby nie moje, miękkie, z trudnością nimi ruszam. Fakt mają prawo boleć, to może chociaż działka, rękom chyba nic nie dolega. Zebrałam kilka najbezczelniejszych ślimorów, zerwałam trochę fasolki i uznałam, że nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Muszę do domu i to już. Zaległam na kanapie i poczułam, że boli mnie wszystko. Jedna tabletka przeciwbólowa, druga, dotrwałam do rana. Ze stary człowiek może być głupi , to rzecz wiadoma, ale głupotę w tym wieku powinno się już lepiej maskować. 

Tytuł posta to moje odkrycie. Nie wiem, jakim cudem nie czytałam, przeoczyłam, nie zwróciłam uwagi. Wisława Szymborska

 ...Naiwna, ale najlepiej doradzi

   Słaba ale udzwignie.

  Nie ma głowy na karku,to będzie ją miała.

 Czyta Jaspersa i pisma kobiece.

Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.

[...]
 

niedziela, 13 lipca 2025

Kocio


Kevin, kotysław pierwszy nie jest do końca udanym egzemplarzem. Zwłaszcza córka była nim głeboko rozczarowana. Nie można go było nosić na rękach, ani przytulać doń, głaskany reaguje dosyć nerwowo. Po każdym spotkaniu dziecka, przecież dorosłego i rozumnego dosyć, z kotem, to pierwsze nosi czerwone i głębokie ślady użytkowania. Chociaż ostrzegam. Kot znaleziony nad Wisła w krzakach, w worku. Obydwie córki chorowały bardzo, przychodnie, wizyty prywatne, szpitale, ale z zadną nie spędziłam tyle czasu czekając w kolejce jak z Kevinem. Były miesiące, że nieomal dzień w dzień wracałam z pracy po 18 ej, coś na ruszt i kota wio do samochodu i do kliniki, a tam zazwyczaj kolejka, jeżeli tylko godzina to było pięknie, ale często były dwie albo i więcej. O kasie nie wspomnę, co sobie uzbierałam na wymarzone buty ( drogie w cholerę ) okazywało się że muszę do weterynarza. Proszę nie pytać o diagnozę, każdy stawiał inną i leczenie było głównie objawowe. Kiedy wpadłam w tarapaty finansowe, odpuściłam te ciągłe wizyty, no i proszę pomimo moich czarnych prognoz Kevin nadal ubarwia mi życie. Kiedy mnie długo nie ma, w związku z czym nie ma żarełka, suchego nie jada, wita mnie takim gardłowym pomrukiem, głośnym ,naglącym , kobieto co ty sobie wyobrażasz, jeść ,szybko jeść. Rano natomiast kwili niczym niemowlak cieniutko, przenikliwie. Zadziwia mnie wciąż i wciąż ile taki zwierzak wydaje różnych dzwięków w różnych tonacjach, czasami kiedy urządza mi jakiś koncert patrzę na niego i śmieję się. Nie jest dotykalski, ale kiedy siedzę przy laptopie jak teraz,  czuwa z pólki nieopodal, nie śpi na łóżku, leży przy , towarzyszy mi w kuchni i w łazience, kiedy na głos powtarzam angielskie słowka, zaczyna mruczeć i rozwala się jak długi. Rzadko płaczę, ale zdarza mi się, choćby ze złości, bezradności itp. wtedy kocurek leci sprintem i siada bardzo blisko ewidentnie próbując pocieszać. Toteż kiedy czytam, że koty nie przywiązują się do ludzi, myslę sobie co ty wiesz o kotach ?

Sobotę miałam średnio udaną. Miałam iść na wycieczkę, ba nawet kupiłam bilet, bo wędrówka wyjazdowa. Wspominałam kiedyś, że na "główny" w weekend jest słaby dojazd. Autobusem, trzeba godzinę wcześniej, albo na styk, z tym ,ze jak ze dwie minuty opóznienia  to szans nie ma. Wymyśliłam toteż, że podjadę na dworzec wschod, obok którego przejeżdżają prawie wszystkie autobusy z pobliskiego  przystanku i pociągiem stamtąd dosłownie w pięc minut na głowny, oszczędność pół godziny. Takoż zrobiłam, ale na peronie zobaczyłam babsztyla z wędrówek, którego nie lubię. Dowiedziałam się kiedyś, że ona, one z koleżanką nie tylko dla mnie takie niemiłe. Z nimi trzeba na paluszkach, opowiadała mi jedna ze znajomych, pokłony bić ? Fakt,kiedyś jedna z nich pouczała mnie w jakiejś sprawie, zignorowałam nie wykazując żadnej atencji. Widząc ja i nie mając ochotę na takie towarzystwo uznałam, że pojadę następnym pociągiem, czasu ciągle było dosyć. Następny pociąg przyjechał i stanął i stał tak z przyczyn niewiadomych ze 25 min, kiedy w końcu wysiadłam na głównym moi współowarzysze już odjechali. Poszłam pieszkom do domu, po drodze wstąpiłam do Młyna odebrać dyplom😃 i wypożyczyć lekturę dla duszy, na pociechę min. Chmielewską "wszystko czerwone", ile razy czytam zawsze się śmieję..

wtorek, 8 lipca 2025

Tydzień pod psem

spędzony w sensie dosłownym. Najgorsze wieczorne wyjścia, moje normalne popołudniowe jakos bezkolizyjne były. A wieczorami cała osiedlowa populacja właczając i te duże osobniki.  Wilczury, rottweilery, dobermany a prowadzące je to zazwyczaj nieduże kobiety. Czułam się nieomal jakbym po polu minowym stąpała. Na każdym spacerze, mimo upałów towarzyszy mi mama. Widząc że Bari się spina i z drugiej strony babeczkę ledwo utrzymującą swojego czworonoga skręcałam w lewo w prawo , w krzaki,gdziekolwiek. Za mną mama po tej trawie do pasa, probująca przejśc za mną przez krzaczory. Kiedy raz i drugi utknęła, zaczęła w końcu chodzić alejkami osiedlowymi, ginąc mi z oczu. Pies, który chodzi jak chce, a kiedy nie chce wali się i bezczelnie patrzy na człowieka i mama kręcąca się bezradnie gdzieś dookoła. I tak 3, 4 razy dziennie. I ludzie uśmiechający się do mnie, odpowiadam uśmiechem, dzień dobry, my panią znamy: obserwujemy z okna, następny obcy przechodzeń, jak słyszę psa, wychodzę na balkon, żeby popatrzeć, to taki zabawny widok. Bari show, na ostatnie spacery sukienki zaczęłam zakładać, skoro pod obserwacją jesteśmy niechże się prezentuję 😁.To było nużące w sposób zadziwiający 10 dni, zaczęłam się czuć nieomal starsza od mamy, dreptu, dreptu z mamą, w kuchni radio na cały regulator, w pokoju telewizor takoż samo, dla mnie dzwięki  na dłuzszą metę nie do zniesienia. Jednak wpadać  na godzinę, dwie,a spędzać nieomal cały dzień to zupełnie dwie odmienne sprawy. Siostra w końcu zameldowała się w domu, więc we wtorek ja już o świcie..

Siedziałam na połamanej drabince od ambony myśliwskiej, przerwa na śniadanie, wszędzie na dole pałetały się  duże mrówy. Po drodze kupiłam w piekarni swieżą drożdzowkę, popijam kawą, dwa łyki przełknęłam, trzeci wyplułam, przedziwny smak, ohydztwo.Olśnienie, po ostatnim wypadzie zostawiłam w termosie  trochę płynu do mycia naczyń, żeby się dno przeczyściło, no i jak wstawałam rano, o tej czwartej złapałam  termos bezmyślnie , sruu kawę, zalałam wodą, i tak to popiłam drożdżówkę ludwikiem. Po drodze był sad, wiśniami próbowałam zabić smak płynu, potem w lesie jeszcze jagodami, bezskutecznie. 

Trochę padało, trochę bładziłam, a kiedy w końcu uznałam, że tyłek dostatecznie mnie boli i kolano zaczęłam czuć, czas na powrót, skusiłam się ,zeby zamiast wracać wytyczoną trasą asfaltową skorzystać z podpowiedzi aplikacji, która twierdziła, jeżeli skręcisz w las zaoszczędzisz 15 min. Droga przez las wstępnie wyglądająca niewinnie i miło okazała się drogą przez mękę. Ponadto internet się rwał się, pokazywało np.że za dwa km mam skręcić w jakąś przecinkę, potem brak zasięgu, przejeżdżałam ten skręt, potem wracałam, finalnie zamiast oszczędzić czas straciłam ponad godzinę. Siedziałam potem z ulgą w pociągu kontemplując swoje czarno siwe, bezsprzecznie bardzo brudne łydki.

Podpisałam

wysłane do córy zdjęcie " kot zdechł" i w odpowiedzi dostałam opeer, że aż się oburzyłam, żart może niezbyt przedni, ale skąd pode...