niedziela, 23 lutego 2025

Moje maleństwo

 zimą najbardziej lubi tarzać się w śniegu, obawiam się niestety, że to już ostatnia taka przyjemność  w tym sezonie. Bardzo natomiast nie lubi być fotografowany o ile nie masz w ręku pachnącego argumentu. Ja ostatnio nie miałam. 

Tu wzięty z zaskoczenia.

tu już wyraża swoją dezaprobatę.

Tu ją dobitniej podkreśla.
Pocałuj mnie w ogon.

Coraz bardziej przyzwyczajam się do bycia na emeryturze, niepracowanie wydawało mi się do tej pory rzeczą co najmniej niestosowną, dziwną, niedopasowaną. Czytam, oglądam, słucham, spaceruję, gdyby pominąć kwestie finansowe to nieomal bajka, nie życie. Z okazji posiadania wolego czasu, w zadziwiającej ilości zaczęłam zastanawiać się nad różnymi rzeczami. Min. np. nad swoimi bólami głowy. Miewam je od niepamiętnych czasów. Początkowo biegałam  po różnego rodzaju lekarzach, nikt nie umiał mi pomóc, rodzinny przepisywał tabsy więc z biegiem czasu uznałam to za jedną ze swoich szczególnych cech i tyle. Od dłuższego czasu wiedziałam, że póznym popołudniem nie wolno mi jeść owoców i warzyw, bo to od razu one to one (ból gwarantowany). Całkiem niedawno odkryłam, że zapychanie się słodyczami pózniejszą porą, jeżeli nawet nie powoduje natychmiastowej reakcji , to zdecydowanie wpływa na jakość snu. A zapychałam się nimi, bo wstając nieomal w nocy, wieczorem poziom energii miałam na minimalnym poziomie, więc tą drogą probowałam ją sobie dodać. Moja kolacja to całe życie chleb i tu zgroza, kiedy nie jem chleba, nawet  suchego bez żadnego smarowidła, sprawdzone eksperymentalnie. Lepiej śpię, ból głowy owszem czasami przypomina o sobie, ale to rzadko bywają młoty pneumatyczne. I tak to czasami, kiedy silna wola zwycięża i nic nie jem wieczorem, co niestety nie jest regułą, przesypiam całe noce. Ta sytuacja nie podoba się bardzo mojemu kotu. Obsługa kiedyś wstawała o trzeciej i karmiła ,a teraz co ? Parę razy zastanawiałam się nad zadrapaniami na swoim czole. Sporymi i bolesnymi, przecież nie szlajam się po krzakach, nie pracuję na działce. Uznałam ,ze gdzieś się parę razy walnęłam, nie zapamiętując tego, kiedy czytam, jedną nogą bujam w innej rzeczywistości. Patrzyłam na te strupy i patrzyłam. Któregoś ranka, kiedy się już prawie budziłam, poczułam pazury ciągnące mnie najpierw za włosy, a potem zjeżdżające z tymi włosami na czoło, ostre szpony rozcinające bolesnie skórę. Eureka i ulga, bałam się, a nuż lunatykuję ?                                           Spacery w pobliskim lesie wyciszają mnie i relaksują, o korzyściach ściśle zdrowotnych nie wspomnę. Ale ostatnio w moim lesie sporo się zmieniło. W dzień powszedni, całe zastępy kijkowców, gdzie by się człowiek nie obrócił, tam zacięte miny i stukot.  Najgorzej jednak w soboty. Organizowane są  parkruny. Wydawałoby się, że ludzie ceniący aktywność fizyczną, są w stanie dojść do miejsca zbiórki z oddalonego o dwieście metrów wielkiego parkingu. Ha. Zabawne wyobrażenie. Samochody obstawiają każdą leśną drózkę będącą w pobliżu. Część ludzi siedzi w tych samochodach, grzeje się, czyli silnik na chodzie, inni głośno słuchają muzyki, wszędzie śmieci. Spiew ptaków, szum drzew, mogę sobie puścić ew. w słuchawkach. Jako, że wczorajsza zorganizowana wycieczka prowadziła przez miasto, wykorzystując fakt ,ze miasto uruchomiło nową linię podmiejską, kończącą się w lasach, których prawie nie znam, uznałam, żę wycieczkuję indywidualnie. Po godzinie jazdy  niedogrzanym autobusem moja chęć pałętania się po dziczy, ten las, przechodzi potem w puszczę, ewidentnie zmalała i wysiadłam parę przystanków wcześniej, skąd mogłam ruszyć czerwonym szlakiem, który kiedyś pokonywałam z grupą. Wyszło słoneczko, zaczęłam się rozgrzewać idąc szybkim krokiem, w autobusie zamarzałam, patrzę grupa wycieczkowa, obca grupa, głośna. Przyśpieszyłam, po paru rozwidleniach było jasne, że grupa idzie tymże szlakiem, więc szukając spokoju zeszłam ze szlaku i wtedy dopiero poczułam się usatysfakcjonowana. Szłam sobie, nie bardzo wiedząc gdzie idę. Po iluś tam km. stojąc na skraju urwiska zobaczyłam, że daleko, daleko coś się niebieści. Poczułam ulgę, bo jak Wisła, to chociaż będę wiedziała jak wrócić.  Ostatecznie widziany widok nie okazał się Wisłą, aczkolwiek azymut mniej więcej się zgadzał. Trafiłam na bajorka, albo stawy, kiedy mogłam je obejść, obchodziłam, czasami musiałam delikatnie po lodzie, od razu tak gorąco mi się zrobiło, że zaczęłam się rozpinać i zdejmować co tylko mogłam.  Z lasu przez pola

potem bajorka

Slady bytowania

Wreszcie i Wisła


takie oto przypominajki, godne uwiecznienia.

Cały dzień był piękny, ale szczerze mówiąc nóg pod koniec nie czułam, ew,czułam za bardzo.


sobota, 15 lutego 2025

" Jeszcze w zielone gramy

jeszcze nie umieramy". Raz w miesiącu, tak pi razy drzwi idę na koncert. Nie zawsze program koncertu odpowiada moim upodobaniom muzycznym, ale kiedy ktoś załatwia wejściówkę, daje mi ją do rąk, słabe byłoby grymaszenie, że coś mi nie pasuje. Zresztą jak dotąd nie żałowałam, zazwyczaj dobrze się bawię, a za wartość dodaną uznaję poznawanie nie słyszanych wcześniej utworów i ich wykonawców. W styczniu był koncert noworoczny, przepięknie grała Pomorska Orkiestra Symfoniczna, prowadził A Orzech, którego rolę potem przejął Kuba Badach ze swadą i znawstwem opowiadając o muzyce , o ciekawych aranżacjach. W tym miesiącu przede mną koncert walentynkowy.

Nie poszłam znowu na wędrówkę, w ubiegłą sobotę leżałam rozłożona grypą, dzisiaj zastanawiając się nad swoim samopoczuciem, uznałam że odpuszczam. Zapewne dałabym radę przejść te naście km., ale to by szła głównie moja ambicja. Dwa dni temu wybrałam się do hipermarketu oddalonego ok. 3km., z powrotem ledwie człapałam, niczym stara chabeta. Może to nie osłabienie po chorobie, ale starcze zniedołężnienie mnie dopada ? Brr..                                                                       Wysłałam parę CV, milczenie. Z jednej strony nie dziwię się, starsi pracownicy uważani są za mniej elastycznych, wolniej uczących się. Sama kiedyś miałam pracownika będącego na emeryturze i przyznam się, że to była porażka, pomimo, że pani miała doświadczenie w branży. U mnie wówczas kotłował się tłum, trzeba było szybko reagować, a pani, któregoś dnia,w godzinach pracy zamknęła wrota, przed ludzmi, żeby odpocząć i poukładać na półkach. Wtedy się rozstałyśmy. Wygląda, że zostaje mi cholerne sprzątanie. Za jaką karę ? Moje doświadczenie w tej kwestii bazuje na dwóch firmach. W pierwszej hołubiona byłam, przesadzam ? Wcale. Pani Grażynko, a może kawka taka, a może taka, może ciasteczko, może truskawka a może pani usiadzie, odpocznie. Owszem zdarzało się, że coś nie zostało zrobione, albo nie tak jak oczekiwano, ale było to mówione w taki sposób, że nie czułam się urażona, wykonywałam to co mi polecono, starając się, żeby podobne uwagi nie powtórzyły się więcej. Potem potrącił mnie samochód. Czekano na mnie w firmie, dzwoniono kiedy pani wraca ? A ja im dłużej się rehabilitowałam tym bardziej oswajałam się z myślą o nie powrocie. Praca od poniedziałku do soboty, czyli tylko niedziela wolna. Wstawanie o 3 nad ranem. Jestem rannym ptaszkiem ale ta pora to i dla mnie przegięcie, szczególnie jesienią i zimą. Nie umiem spać w dzień, i chociaż teoretycznie miałam pózniej nieomal cały dzień wolny, to w godzinach popołudniowych czułam takie zmęczenie, że jak daję słowo ledwo ogarniałam M jak miłość czy podobne produkcje. Jednak ostatecznie zaważyło, jak stwierdził mój koordynator nieporozumienie. Przy podpisywaniu umowy, prosiłam o ubezpieczenie, była taka opcja wiążąca się z niższą stawką, fakt nie sprawdziłam, po wypadku, okazało się, ubezpieczenie ? Jakie ubezpieczenie? Byłam połamana, w depresji, nie miałam sił na użeranie się .  Włascicielką następnej firmy, z którę miałam przyjemność była nieduża energiczna i bardzo komunikatywna blondynka. Polubiłam ją, opowiadała o podróżach, każda osoba która podróżuje ma u mnie na dzień dobry duży plus. W miarę upływu czasu było jakby gorzej. Miałam kilka miejsc od ogarnięcia, w jednym miejscu spędzałam najwięcej czasu. K zjawiała się raz w miesiącu i wytykała mi braki i niedociągnięcia. Nie rozumiałam, dlaczego pracujące w tym biurze kobiety, traktują mnie jakbym niewidzialna była i nie przekazują mi uwag osobiście. Przychodziłam pół godziny wcześniej niż powinnam, czasem wprost biegałam po pokojach , kiedy był większy nieład niż zazwyczaj . Comiesięczna lista uwag była coraz dłuższa, poza tym zdarzało się, że kupowałam rękawiczki jednorazowe, czasami jakieś płyny, bo doprosić się nie mogłam. Wypłata? Wiesz w tym tygodniu mam dużo płatności, zusy, podatki, rozumiesz, a ty przecież masz z czego żyć. Ok, dwa tygodnie póżniej, kiedy w końcu upominałam się o pieniądze, K się oburzała, przecież już dostałaś wypłatę. Czasami myślałam sobie, może nie zasługuję na wypłatę, skoro tak zle wywiązuję się  ze swoich obowiązków. Byłam sfrustrowana i zmęczona nie tylko pracą, więc kiedy zdecydowała mnie przenieść, pomyślałam, że to dobra okazja do pożegnania. Aczkolwiek lęk we mnie został, może znowu gdzieś trafię, naharuję się a w zamian kwaśne miny i pretensje. Może już czas z tą lichą emeryturą zawrzeć sojusz ?

piątek, 7 lutego 2025

Umówiłam się

któregoś dzionka z koleżanką na oglądanie nowo powstałego muralu w mieście, dokumentującego po części historię miasta naszego, tyle, że padać zaczęło . Po krótkiej chwili zastanowienia przeniosłyśmy te plany na bliżej nieokreśloną przyszłość a wykorzystując przerwy w opadach uznałyśmy, że połazimy tylko po naszym osiedlu, gdzie różnego rodzaju malunków nie brakuje, nie są to może imponujące obrazy, ale wzbogacają przestrzeń i odwracają uwagę od monotonii i brzydactwa blokowisk. 


kopernikańskie
wojenne, jest ich trochę więcej of course
jeden z najstarszych na naszym osiedlu

jeden z wielu

i trochę historii.

Po ostatniej sobotniej wycieczce, która nie była ani męcząca pogodowo, ani długa, ogarnęło mnie poczucie dziwnego znużenia. Nic dziwnego myślałam. Pamiętacie, pogoda wiosenna, odebrałam rower z serwisu i urządziłam sobie kilkugodzinną przejażdżkę rowerową. Następnego dnia pojechałam na działkę zobaczyć co się tam dzieje i widząc sąsiadów pielących zagonek złapałam za lopatę i skopałam kawałek dotychczas nieruszanych chaszczy. Uznałam że się przeforsowałam. Niestety to grypsko było, schwyciło za gardło i powaliło.  Po dwóch dniach telefony: naaprawdę tak się zle czujesz, że nie możesz przyjśc do mamy, ona nie daje sobie rady. Naprawdę, mam gorączkę, ale gdzieś tam wyrzuty sumienia, kiedyś w czasach przed covidowych, z gorączką, kaszlem, gilem do pasa człek szedł do pracy i tyle, zeżarwszy przed tym pół apteki. Po kolejnych telefonach jednak najpierw się rozżaliłam, że biedna, samotna i opuszczona, nawet lekarstwa jakieś przeterminowane łykałam, podczas ostatniego pobytu moje kochane dziecko albo zużyło medykamenty albo zabrało je ze sobą nie informując mnie o tym tak ,ze apteczka zapchana i owszem ale nie tym co potrzebne. Snułam wizje o moim stygnącym ciele i palcach od stopy obżeranej przez wygłodniałego kota. W tym ujęciu to jednak bardziej szkoda byłoby mi kota. Faktem jest ,ze kiedy tylko odrobinę było mi lepiej namoczyłam nogi w misce i dokładnie przycięłam paznokcie, tak na wszelki wypadek :) Po rozżaleniu przyszedł lekki wkurw jednak, bo siostrzyczka tydzień temu również leżała rozłożona przez chorobę, skakał wokół niej mąż, prawidłowo, a mamie wydawała dyspozycje co chce zjeść, ( ja nawet zdychać w spokoju nie mogę). Lekki bo człek wymiętolony przez chorobę energii nie posiada, wyłączyłam toteż telefon na amen uznając że żeby zadbać o kogoś trzeba najpierw zadbać o siebie. Wczoraj postawiłam pierwsze kroki na zewnątrz, karma dla kota, apteka w dalszej kolejności , a dzisiaj w końcu na służbę, psisko pewnie przewróci mnie na przywitanie.

"Gdybyś innym ptakiem był"

Moje stare kości czują wczorajszy wypad rowerowy. Ok. 70 km. i aż tak, żeby mnie wszystko bolało, żarty doprawdy jakieś. Na wycieczce piesze...