piątek, 7 lutego 2025

Umówiłam się

któregoś dzionka z koleżanką na oglądanie nowo powstałego muralu w mieście, dokumentującego po części historię miasta naszego, tyle, że padać zaczęło . Po krótkiej chwili zastanowienia przeniosłyśmy te plany na bliżej nieokreśloną przyszłość a wykorzystując przerwy w opadach uznałyśmy, że połazimy tylko po naszym osiedlu, gdzie różnego rodzaju malunków nie brakuje, nie są to może imponujące obrazy, ale wzbogacają przestrzeń i odwracają uwagę od monotonii i brzydactwa blokowisk. 


kopernikańskie
wojenne, jest ich trochę więcej of course
jeden z najstarszych na naszym osiedlu

jeden z wielu

i trochę historii.

Po ostatniej sobotniej wycieczce, która nie była ani męcząca pogodowo, ani długa, ogarnęło mnie poczucie dziwnego znużenia. Nic dziwnego myślałam. Pamiętacie, pogoda wiosenna, odebrałam rower z serwisu i urządziłam sobie kilkugodzinną przejażdżkę rowerową. Następnego dnia pojechałam na działkę zobaczyć co się tam dzieje i widząc sąsiadów pielących zagonek złapałam za lopatę i skopałam kawałek dotychczas nieruszanych chaszczy. Uznałam że się przeforsowałam. Niestety to grypsko było, schwyciło za gardło i powaliło.  Po dwóch dniach telefony: naaprawdę tak się zle czujesz, że nie możesz przyjśc do mamy, ona nie daje sobie rady. Naprawdę, mam gorączkę, ale gdzieś tam wyrzuty sumienia, kiedyś w czasach przed covidowych, z gorączką, kaszlem, gilem do pasa człek szedł do pracy i tyle, zeżarwszy przed tym pół apteki. Po kolejnych telefonach jednak najpierw się rozżaliłam, że biedna, samotna i opuszczona, nawet lekarstwa jakieś przeterminowane łykałam, podczas ostatniego pobytu moje kochane dziecko albo zużyło medykamenty albo zabrało je ze sobą nie informując mnie o tym tak ,ze apteczka zapchana i owszem ale nie tym co potrzebne. Snułam wizje o moim stygnącym ciele i palcach od stopy obżeranej przez wygłodniałego kota. W tym ujęciu to jednak bardziej szkoda byłoby mi kota. Faktem jest ,ze kiedy tylko odrobinę było mi lepiej namoczyłam nogi w misce i dokładnie przycięłam paznokcie, tak na wszelki wypadek :) Po rozżaleniu przyszedł lekki wkurw jednak, bo siostrzyczka tydzień temu również leżała rozłożona przez chorobę, skakał wokół niej mąż, prawidłowo, a mamie wydawała dyspozycje co chce zjeść, ( ja nawet zdychać w spokoju nie mogę). Lekki bo człek wymiętolony przez chorobę energii nie posiada, wyłączyłam toteż telefon na amen uznając że żeby zadbać o kogoś trzeba najpierw zadbać o siebie. Wczoraj postawiłam pierwsze kroki na zewnątrz, karma dla kota, apteka w dalszej kolejności , a dzisiaj w końcu na służbę, psisko pewnie przewróci mnie na przywitanie.

5 komentarzy:

  1. i w takich momentach jestem za byciem na emeryturze. od 2 tygodni jestem zagilana, chora, kaszle...łeb mnie boli...głos wysiadkę robi i sie muszę zwlekac do roboty...po nowe zarazki.
    w kwestii wkurwa nie pomogę. bo ja bym powiedziała do słuchu i to dosadnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty i emerytura ? zupełna abstrakcja
    Kołdering dobrze robi człowiekowi, aczkolwiek choróbsko paskudnie męczy i kilka dni leżenia to ciągle mało. Może uda Ci się przyzwyczaić do stanu permanentnego gila. To żart miał być

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobryyy🫣😬 ten żart. Żebyś nie wykrakała

      Usuń
  3. Ostatnio skończyłam z poświęcaniem się dla idei. Jestem chora, to chora. Zwolnienie? No to zwolnienie. Koniec z frajerstwem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze jest stawiać granice a w przypadkach chorobowych nawet koniecznie. Trzymaj tak.

    OdpowiedzUsuń

"Gdybyś innym ptakiem był"

Moje stare kości czują wczorajszy wypad rowerowy. Ok. 70 km. i aż tak, żeby mnie wszystko bolało, żarty doprawdy jakieś. Na wycieczce piesze...