niczym zmurszały pień i drę, tnę stare papierzyska , końca nie widać.Tyle,że wszystko z piwnicy wniosłam już na górę i teraz tylko uporać się z tym trzeba.
Drugi podobny pakiet kartonów zalega w małym pokoju, do tego już opróżnione leżą na innej ścianie, tak że bałagan wokół i permanentny ewidentnie, nie nastraja mnie zbyt życzliwie do świata. Koleżanka zobaczywszy te stosy, przyniosła mi niszczarkę, do której dwie kartki łaskawie się mieszczą i to równiuteńko, inaczej zapycha się zaraz. Prawdę mówiąc nie wiem czy jej już nie zepsułam sprzętu, po przepychaniu pilniczkiem coś tam poodpadało i boję się włączyć bo a nuż nie będzie działać. Jedynie kot ma uciechę. Dokumenty są z dwóch firm, kiedyś leżały sobie spokojnie na zapleczu sklepu, gdzie ew. tylko dokładałam nowe. W czasach papierologii pożądane było mieć wszelkie dowody złożenia jakiegoś dokumentu, albo wpłaty. Kiedy zamykałam firmę, jak najdłużej prowadziłam wyprzedaż, wiadomo, z drugiej strony było pismo ze spółdzielni grożące mi drakońskimi karami, jeżeli nie oddam lokalu w terminie. Fizyczna likwidacja sklepu była jedną z najcięższych w sensie fizycznym rzeczy którą dokonałam ja sama, samiuteńka. Część mebli sklepowych udało mi się sprzedać, część oddałam za friko, ale zostały np. wielgachne regały, robione na zamówienie, częściowo przyczepione do ścian, niektóre lady istne kolubryny.. Sklep był wysoki, ok.5m, pod sufitem miałam zawieszone sieci rybackie. Drabinę i owszem miałam składaną, ale albo nie umiałam jej rozłożyć, albo była zepsuta, tak że kiedy właziłam np. na regał,z którego miałam dojście do sieci nie było wiadomo czy i jak z niego zejdę, regały się chwiały, stałam na palcach ciągnąc te sieci, parę razy myslałam,że już po mnie, gdybym zleciała z tej wysokości, a regał na mnie by spadł...Nikt by nawet nie wiedział. Okna były pozasłaniane szarym papierem i siedziałam tam pózno w nocy. Regały rozkręcałam zwykłym śrubokrętem, waliłam młotkiem,kiedy nie chciało puścić. Ciężkie płyty pazdzierzowe, dobrze, że śmietnik miałam niedaleko. Tyle tych płyt tam nadzwigałam, szklanych półek, śmieci nagromadzonych przez 20 lat. Kartony z dokumentami, które teraz niszczę, kartony z towarem. Pakowałam, płakałam, dzwigałam, wynosiłam, przenosiłam, upychałam. Nikomu nic nie mówiłam. Wstydziłam się. Moi ówcześni znajomi. Lekcje tenisa ziemnego, tańca na lodzie, angielski, wyjazdy, zakupy. Tak wyglądały tematy naszych rozmów i spotkań. Czułam się przegrana i gorsza. Nie chciałam aby ktokolwiek się nade mną litował czy współczuł.
Siedzenie w domu ma swoje pozytywy, zaczęłam sypiać, zdarza mi się przespać 7 godzin, czego nie doświadczyłam od wielu lat i co wydawało się nieprawdopodobieństwem. A jednak, przy okazji zniknęły mi czarne sińce po oczami. Z negatywów, brak kasy i żydzenie na wszystkim, co bywa dokuczliwe. No i dopa mi rośnie, co jest z kolei wkurzające. Na rowerze w tej chwili jeżdżę sporadycznie, spacery to za mało. Biegać nie mogę, po bieganiu moje powypadkowe kolano zaczęło się samoistnie składać. Może to z boku wyglądać zabawnie, ale mi nie było do śmiechu kiedy raz i drugi nieomal nie uklękłam przed nadjeżdżającym samochodem. Przy sprzątaniu jednakowoż wykonuje się skłony, ukłony, przysiady, przyklęki i to w tempie presto. Więc ciasto ,którym bez przerwy częstuje mnie mama, no jak nie zjesz, w tonie słychać zalążek urazy, słodycze, które uwielbiam gdzieś tam znikały, teraz odkładają się w boczkach. Konieczne wydaje się więc powiedzenie słodyczom won ! Nie wiem jednakże czy jestem w stanie oprzeć się pączusiom i faworkom. Czekoladzie z orzechami, krówkom z wawelu, miętowym pastylkom w czekoladzie...mogłabym tak ciągnąc bez końca.