niedziela, 25 sierpnia 2024

Sponiewierana

zostałam okrutnie, bezwzględnie i bez umiaru żadnego, przez łeb mój nieszczęsny, och gdyby taka opcja była odkręcenia go od reszty tułowia. Nie umiem wyczuć, kiedy ból głowy jest taki do przechodzenia, a kiedy zaczyna się prawdziwa gehenna. Możliwe, że do tabletek wrócę, bo kiedy wreszcie torsje mijają, długo i długo jestem jeszcze nieumarła, ale do żywych też nie należę. Gdybym wiedziała wcześniej,że "to" się zbliża łyknęłabym tabletkę i funkcjonowałabym normalnie, ale łykać za każdym razem, kiedy mnie ciśnie w czaszce, to oznacza powrót do nałogu.

 Na spływ umówiona byłam, a ile mnie  kosztowało zachodu,sposób dostania się do małej pipidówy nie mając samochodu, podczas wakacji i weekend wprost mission: impossible.I tak to zamiast płynąć kajaczkiem, leżałam zgięta wpół z rolką ręcznika papierowego, powtarzając niech mnie ktoś dobije. Siostra na wyjezdzie, opieka nad mamą w szpitalu pod moją pieczą, więc wczoraj, jako, że przez dwa dni nie byłam wstanie podnieść się musiałam do mamy. Mama potrzebowała czystej bielizny, nowych książek, i jej ulubionej wody. Zapakowałam wszystko do plecaka, łatwiej dzwigać ciężary na plecach, na miekkich nogach i ciągle jeszcze ze skurczami żołądka przecierpiałam podróż od siebie tramwajem i autobusem do dworca. Potem pociąg, potem znowu tramwaj. Mama taka zabiedzona, nie pozwalają jej chodzić, nie ma apetytu, więc tę wodę musiałam jej zwiezć bezwzględnie, siedziałyśmy na ławce takie nieszczęśliwce dwa. Z powrotem w pociągu był niesamowity tłok, ledwo się wcisnęłam, robiło mi się na przemian to słabo, to zbierało na mdłości, na szczęście, w którymś momencie wysiadło parę osób,zrobilo się trochę przestrzeni do oddychania, walnęłam się na plecak i jakoś dowiozłam zwłoki do miejsca przeznaczenia. W domu syf, kot jedząc roznosi jedzenie po całej podłodze, nie byłam w stanie tego ogarnąc, ale kuwety wyczyścić i wynieść po dwóch dniach mus. Razem z workiem do pojemnika wyrzuciłam klucze od domu. Stałam przy tym pojemniku już prawie rycząc ,ale objawił się w całej swej postaci pan śmietniskowiec, miał taki a'la pogrzebacz i tym to narzędziem wyłowił mi klucze. Ocalona raz jeszcze. A dzisiaj, na działkę, nie byłam przez parę dni, ta cholerna szklarnia, ogórki, które niby zaraza zjadła, ale pod tym czarnym listowiem ciągle coś jest do zrywania i pomidory. Tylko podlałam, powinnam podjechać tramwajem, ale na samo wspomnienie wczorajszej podróży robiło mi się niedobrze. Więc rowerkiem, pomalutku, trzy dni niejedzenia nie robi dobrze na kondycję. Turlam się tak, przede mną idzie pani z pieskiem. Pani elegancka, włosy jakby prosto od fryzjera, pani idzie po chodniczku, piesek po trawniczku drepce, a pomiędzy chodniczkiem a trawniczkiem jest ścieżka rowerowa, smycz uniemożliwia mi przejazd. Grzecznie mówię hallo, proszę zabrać pieska. Kobieta odwraca się i nie mówi, tylko krzyczy, A GOWNO ! Stanęłam i pytam się: blokuje mi pani drogę i jeszcze krzyczy ? Ona do mnie jeszcze głośniej Ty ropucho ! nie słuchałam dalej, zakręciłam pedałami i już mnie nie było, pani w gustownym kostiumiku, wtf ? 

Bari na wyjezdzie z siostrą włóczy się po Polsce północno wschodniej i przysyła mi zdjęcia :)





 

sobota, 17 sierpnia 2024

A może nad morze ?

 Nie dane mi wyjechać nawet na kilka dni, ale niektóre z pojedynczych dzionków są  moje, tylko moje. Nie byłam w tym roku jeszcze nad wielką wodą, więc czas najwyższy, uznałam,zamoczyć stopę i przywieżć w gaciach trochę piasku. Przed kupnem biletów na pociąg, nie myśląc wiele zadzwoniłam do koleżanki, może dołączysz ? A owszem, a fajnie. Potem dopiero uzmysłowiłam sobie, że ostatnim razem przysięgłam sobie żadnych koleżanek. Rok temu wspólny wypad z inną znajomą przekształcił się w wyjątkowo długi dzień. Tutaj się dogadywałyśmy, nad morzem już z początku zonk. Ona lubi niczym jaszczurka wylegiwać się w słońcu, ja tyle co po kąpieli, osuszyć się, ogrzać i dalej. Zaproponowałam jej tedy, żeby  została na ręczniczku i  cieszyła się słonkiem, ja pójdę przed siebie,po kilku godzinach wrócę, potem kawka, lody...Nie, czemu nie? Bo nie, z taką argumentacją trudno dyskutować. Idziemy zatem, koleżanka z rodzaju tych co lubi mówić, ja lubię słuchać, ale czemu tematem jej monologu jest wracanie do złych rzeczy, które nie zdarzyły się wczoraj ani miesiąc temu ani nawet rok, historie z zamierzchłej przeszłości, słyszane przeze mnie wielokrotnie: jak to matka ją skrzywdziła, ojciec pozbawił majątku, brat,kolejni faceci, jedna koleżanka, druga, lawina nieszczęść i krzywd. A tu przepiękna pogoda, nawet wiatr, jak oswojony zefirek lekko rozwiewa włosy.Żeby trochę odciąć się od tego smętku i skupić się nad tym co mnie otacza, przyśpieszałam kroku, ale ona jak przyklejona. Potem się męczy, bo za szybko idę, więc siadamy i tak wiele razy. W końcu słyszę od niej, że morze to nuda i zawsze wolała góry. Przechodziłyśmy obok Klifów, chciałam, żeby ten dzień był dla niej jednym z fajnych wspomnień, poprowadziłam ją zatem do góry. W połowie wejścia na górkę dostała ataku paniki, ona ma lęk wysokości, boli ją serce, nie wzięła tabletek, zginie zanim karetka dotrze. Wobec jej histerii ja musiałam zachować spokój, zmusiłam ją do obrócenia się w stronę lasu, potem wdech, wydech,wdech wydech, po jakimś czasie powoli, powolutku oddaliłyśmy się od urwiska. Nie zapomnę tego wyjazdu, bo druga połowa dnia nie była lepsza, skończyło się na tym, że półtorej godziny przed odjazdem byłyśmy już na dworcu bo mi opadły wszystkie ręce i nogi. Wczorajszy dzień w porównaniu z tamtym to jak milusi kotecek. Fakt musiałam nieco skorygować plan marszowy, nie wszyscy mają taki motorek w dupie . Ale H i pływała tak często w morzu jak ja,{ a nie stała na brzegu wrzeszcząc,że mam wracać bo się utopię} i cieszyla się krajobrazami i gładkim piaskiem.Bez słowa wspinała się i przeciskała przez dziury, którymi prowadziłam. Jedyny minus to masa ludzi, nawet fotki odpuściłam, bo bez przechodzącego człowieka nie dało się nic pstryknąć. Wracałyśmy pózno i z duszą na ramieniu, bo wszystkie pociągi opóznienia miały i było duże prawdopodobieństwo, że nie zdążymy na przesiadkę, a miał to być ostatni tej doby pociąg. Już się zastanawiałam gdzie najlepiej ustawić się na stopa.

Zatem zdjęcie z jednej z ostatnich petetekowskich wycieczek. Mieliśmy popas, grupa siedziała przy ławach, a mnie zawsze ciągnie do wody. Termos w garści, tutka z pachnącą drożdżówką i żyć...

sobota, 10 sierpnia 2024

Zielono mi

Wydawałoby się, że w pewnym wieku wypadałoby być stateczną osobą, rozważną i mądrzejszą nieco, niestety nic z rzeczy powyższych mnie nie dotyczy. Mądrość ? A owszem wiem ,ze nic nie wiem, rozwaga, stateczność, możliwe, że w trumnie owej rozwagi nabędę, jako że dzisiaj wpis kwiatkowy będzie, przykład mojej rozważności z działki przytoczę. Wzięłam się dnia pewnego za drzewa, tzw.wilczki. Postawiłam taboret, na niego z niemałym trudem ustawiłam pieniek leżący w chaszczach, drzewo wysokie, drabina? A komu chciałoby się drabinę tachać dla paru gałązek. Wyłamałam parę dostępnych gałęzi, parę jednak było poza zasięgiem moich rąk, więc na paluszkach próbowałam stawać, to podskakiwałam i tak to od moich tańców na pieńku, pieniek rozpadł się na dwie części, stary, spróchniały, jakby ktoś się nie domyślił jeszcze, na szczęście rozpadał się na tyle wolno, że zdążyłam mocno gałęzi się chwycić i w ostatniej chwili nogę zarzuciłam do góry i tak siedziałam na drzewie stabilnie i całkiem bezpiecznie. Na działki, kiedy do pracy nie idę jeżdżę rano, i o tej porze w mojej alejce żywego ducha nie ma. Siedziałam tak z godzinę, kiedyś bym skoczyła, ale od czasu wypadku, wiem jakie kruche bywają kości, coraz bardziej zdesperowana i w końcu pojawił się  90 letni sąsiad, ten na moje okrzyki w pierwszej chwili nie zareagował, potem załamał ręce i po chwili przyciągnął drabinę i mnie uwolnił, normalnie mój książę.

Bardzo lubię kosmosy, delikatnie tańczą na wietrze, praktycznie bezobsługowe, same się wysiewają i nie wchodzą w żadne relacje ze ślimakami.
Podobna rzecz ma się z nachyłkami, ale do nich mniejszą symatię czuję, chociaż urody im nie brak, ale nie trzymają pionu i nachylają się jak na trawnik, to nie mogę tam dobrze skosić, jak na grządce to rosną w takim poplątaniu, że do chwastów nie mam dojścia.
parę dalii ocalało i parę cynii, cynii to nawet więcej niż parę, rzutem na taśmę ocaliłam sporo obsypując niebieskimi granulkami i teraz dopiero większość dochodzi do siebie.


Rudbekię kupiłam w ubiegłym roku w postaci trzech listków, jeden był złamany,za całe 5 zł, spodobał mi się obrazek wciśnięty do doniczki, dopiero w domu doczytałam, że nie zimuje, no coż obsypałam go korą i tadam! Kwitnie tak od połowy czerwca i czasami go macam, bo nic się w wyglądzie nie zmienia, żeby sprawdzić czy on nie sztuczny.

Też z odzysku, ale ta różyczka od razu poczuła czaczę, miesiąc temu wsadzałam smętne, żółtawe listki.
A to albo lewizja, albo gazania, nie chce mi się w tej chwili szukać, z całej doniczki siewek ostał mi się jeden dorosły. A na balkonie niespodzianka
Wiosną wyrzuciłam amarylisy do śmietnika, od dwóch lat nie kwitły kierdy i uznałam,że kończę z nimi, po chwili widząc jakie dorodne cebule niektóre mają wyciągnęłam je z kosza i z powrotem do ziemi wsadziłam.

Byłam na wycieczce, więcej na takie krótkie, czyli 10 km nie chodzę, za dużo starszych osób, ktoś mi wytknie, młódka się znalazła, no ale takie tempo spacerowe to nie na moją skrzywioną psychikę. I cóż, pan W, z którym już wydawało się wszystko ok, więc rozmawiałam z nim jak z każdym innym znajomym, w pewnym momencie kiedy szliśmy obok siebie złapał mnie za rękę!





 

piątek, 2 sierpnia 2024

Wkurzyłam się

i chwilę potrwa zanim mi nerw opadnie. Zadzwoniła K i zimnym głosem oznajmiła, że dostała info, że nie byłam w pracy i burdel jest i pełne kosze. Słucham jej pretensji, przez chwilę próbując zrozumieć o co biega. W końcu przerwałam jej w pół słowa, że dzwoniłam do niej uprzedzając, że mnie nie będzie, że mogę przyjść dzień wcześniej, w tym biurze "bywam" dwa razy w tygodniu, i zrobić swoje, zgodziła się, a teraz upierała się, ,ze wcale nie dzwoniłam, aż zaczęłam  cytować jej słowa z poprzedniej rozmowy i w końcu przyznała, że zapomniała, i nie uprzedziła biura. Nie zależy mi na tej pracy i prawdę mówiąc gdyby nie kocisko, które tylko pstrągi żre i żarcie z wyższej półki to nie dorabiałabym w ogóle. Aczkolwiek K jako szefowa,chociaż zakręcona czasami jak świński ogonek, w porządku jest, mam swobodę, płacone na czas i kiedy potrzebuję mieć wolne nigdy nie robi problemu. Ale co się nasłuchałam... Koleżanka poprosiła mnie, żebym ją odebrała z kliniki oddalonej ok. 2 godzin jazdy. Ona sama na wywczasach i ktoś ją miał tam zawiezć, a ja po zabiegu odebrać. Wieczorem przyniesiono mi klucze od samochodu, wcześniej tylko upewniłam się,że nie automat, nie jezdziłam takim wcześniej. Zdziwiona patrzyłam na plastikowy prostokąt zastanawiając się gdzie u licha jest wichajster, którym uruchamia się silnik, nie rozwiązałam zagadki i w końcu telefon do znajomego, faceci wiedzą takie rzeczy, który przyjechał i pokazał, a rzecz polegała na naciśnięciu w odpowiednim miejscu ha ha ha. Pojechałam siedząc za kierownicą,w obcym, dużym samochodzie ,sztywno jak kij od szczotki, jadąc najszybciej 80 bo 5 bieg mi nie wchodził. Na miejscu okazało się, że koleżanka zabiegu nie będzie miała, bo opryszczka i lekarz powiedział nie. No i tak to dzień zmarnowany, dodatkowo opeer dostałam, aczkolwiek okoliczności trasy były urokliwe, Bory Tucholskie, aż korciło, żeby wysiąść. Koleżanka zła, czekała na ten zabieg prawie dwa lata. 

Czy jutro pójdę na wycieczkę, nie wiem. N i e mam się w co u b r a ć. Ma być gorąco, a krótkie  a nawet 3/4 spodnie odpadają, purchli już wprawdzie na nogach nie mam, ale skóra jest ciągle podrażniona, i gdybym ja  znowu wystawiła na ostre słońce mogłoby być całkiem zle. Jeansy w upał mnie odpychają, luzne, przewiewne ,a'la satyna nie nadają się do siadania po rowach. Miałam kiedyś świetne bojówki, ale porozcinano mi je na SORze, kupiłam niby podobne, te jednak tylko dobrze wyglądają chwilę po założeniu, swieżo wyprane i wyprasowane, dwie godziny pózniej przypominają bezkształtne szmaty, do tego dosłownie spadają mi z tyłka (rozmiar na metce 36). Nie to ,ze ja się bardzo przejmuję swoim wyglądem, do tej pory zakładałam byle co, byle wygodne i adekwatne do pogody, i nie chodzi tu bynajmniej o pana x ,tylko o dwie panie. Kiedy zaczęłam brać udział w wycieczkach, starałam się porozmawiać w celach poznawczych z każdym uczestnikiem, dwie panie okazały się nastawione negatywnie, nie przejmowałam się, wiem ,ze niektórzy do zmian, do akceptacji nowych osób w otoczeniu potrzebują więcej czasu, pózniej raz i drugi znowu próbowałam zagaić rozmowę i odbierałam od nich wyczuwalną negatywną energię. Teraz więc traktuję je niczym słupki na drodze i omijam. Kiedy jest więcej osób, idziemy grupkami, ja  z przodu, one zazwyczaj z tyłu i kontakt jest minimalny. Ostatnio jednak było niewiele osób i siłą rzeczy trzymaliśmy się razem no i za każdym razem kiedy mówiłam, wygłupiałam się, widziałam jakie robiły miny, jak wywracały oczyma. Nie mam potrzeby być lubianą przez wszystkich ,ale to było dość deprymujące. Więc muszę wyglądać dobrze, aby się pewniej czuć i prawie do galerii weszłam aby coś nabyć, w ostatniej chwili popukałam się w głowę, głupia ty i zarządziłam odwrót.

"Gdybyś innym ptakiem był"

Moje stare kości czują wczorajszy wypad rowerowy. Ok. 70 km. i aż tak, żeby mnie wszystko bolało, żarty doprawdy jakieś. Na wycieczce piesze...