niedziela, 17 sierpnia 2025

Podpisałam

wysłane do córy zdjęcie " kot zdechł" i w odpowiedzi dostałam opeer, że aż się oburzyłam, żart może niezbyt przedni, ale skąd podejrzenie, że mogłabym do kogokolwiek, a zwłaszcza do niej przesyłać zdjęcie nieżywego zwierzaka. W każdym razie Kevin podczas upałów polegiwał w najdziwniejszych miejscach i przybierał niespotykane do tej pory u niego pozy. Dni wolne, można powiedzieć zmarnowałam. Miał być rower, jezioro, dowolnie daleko, może sobotnia wędrówka Dwa z nich spędziłam w rozgrzebanym łóżku, sięgnęlam z rańca po wypożyczony wcześniej stosik z biblioteki i przepadłam. W sobotnie południe zmuszona przez miauki kota, któremu zachciało się, mam wrażenie najbardziej śmierdzących puszek, maxi natural z Biedry, wyczlapałam na żar, do najbliższego sklepu, z kilkoma puszkami w ręku, patrzyłam na te pełne wózki i otaczający mnie burdel dookoła, złapałam jeszcze tylko jakieś picie i szybko do domu, do zostawionych na łóżku fantazji. Do wczorajszego południa ostatni tom zakończyłam, z ulgą, bo ileż czasu można na kanapie spędzać i z rozczarowaniem, powrót do zwyczajności i róznych niewesołych myśli. Na działkę marsz, musztrowałam się w duchu. Kłódka mi się ostatnio zbiesiła i nie mogłam jej zamknąć toteż tylko zawisła, a jako kamuflażu uzyłam dzikiego groszku pnącącego się obok w wielkiej obfitości, jednak gdyby ktos tylko puknął niechcący... O działce nie mam wielkiej ochoty pisać, jedna wielka porażka. Pomidory które kupiłam wiosną od jednego paskudnego dziada, nie dość, że drogie okazały się pomidorami czereśniowymi ? Koktajlowe to są bodaj małe krzaczki, te są normalnej wielkości, tylko malutkie pomidorki mają, przyznać muszę że smaczne i słodkie. Na domiar zaraza je zaatakowała, gnojówka z pokrzyw, drożdże, trzeba by pewnie chemią je potraktować, wywalam co rusz jakiś krzak. Fasolkę, slimory, w trzech miejscach miałam, wyżarły do gołych łodyg, obsypywałam granulkami, ale co chwila deszcz, w końcu machnęłam ręką. Z plusów,stara róza którą z pewną obawą mocno przycięłam wiosną, bo gruba, łysa, wysoka łodyga, mająca przez cały sezon góra trzy czerwone różyczki, obsypała się taką ilością kwiatów, że patrzyłam  na nią z  niedowierzaniem. Próbowałam doczytać o rózach, ale jest masa informacji, a ja nawet nie wiem, jaka  przedstawicielka rosnie mi po płotem, wiem teraz, że lubi cięcie. Krzaczek nie wiadomo czego, dwa lata temu posadzony, nie rosnący, chorowity w wyglądzie, przesadziłam, w przeciągu paru tygodni, ożył, urośł, zobaczymy tylko jak przetrwa zimę. Z wyprzedażowych kwiatków kupiłam doniczkę z dwiema nędznymi listeczkami brunei, stała i stała a teraz, każdy liśc nieomal jak moja głowa, olbrzymka.                     Wycieczki sobotnie przestały mnie bawić, jakoś nie mam ochoty na spotykanie A. Jestem zła na siebie, wiadomo, ale jak można decydować za kogoś na podstawie rozmowy sprzed kilku miesięcy ? W dodatku kiedy przyszło do rozliczeń,(zpisała, zapłaciła) okazało się, że wrześniowy rajd nie ma sponsora i automatycznie impreza podrożała o kilka stów, i koszt, który wcześniej było dla mnie jeszcze do przełknęcia, stanął mi w gardle.  Słuchanie A. o jej ostatnich zakupach, jest gadżeciarą, najnowszy telefon, zegarko-komputerek, gadający kask,  nagle zaczął mnie drażnić, och zazdrość pewnie przeze mnie przemawia. Jej brakuje nieco empatii a ja jestem dupą w korach, sprawić komuś przykrośc, och nie, lepiej ,zeby mi ją sprawiano. Na domiar przyszło rozliczenie za centralne, pół osiedla się wzburzyło, na fejsie wrze, wprawdzie nie mam, ale koleżanka przesyła różne info. Trzeba zapłacić sporą sumkę i nagle za sprawką nowych zaliczek czynsz wzrósł niebotycznie. Mama, potem córa wprawdzie zaoferowały wsparcie, grzecznie odmówiłam,zawsze sobie radzę.
Różyczka ma aksamitne płatki, delikatny zapach i jakby podwójne środki :)

niedziela, 10 sierpnia 2025

Terapia



 O problemach ze snem wspominałam zapewne parokrotnie. Myśli się: wyśpię się kiedyś na emeryturze, a tu guzik z pętelką, można leżeć i leżeć, niemal wrastając w łóżko i nic z tego. Apogeum problemów ze spaniem miałam w swojej ostatniej pracy, po powrocie z Holandii ( po co żeś wracała, kobieto ), rok do emerytury, jedyną pracą gdzie zaproponowano mi od ręki umowę o pracę była firma tworzyw sztucznych. Praca na trzy zmiany, wielkie maszyny, gorąco jak w piekle, ostre narzędzia, rozgrzewanie nożyczek w piecykach do czerwoności, wspinanie się na owe maszyny, żeby przeczyścić w środku, tempo, tempo, byliśmy rozliczane od zrobionych i zaakceptowanych produktów. Po nockach nie umiałam spać w dzień, nawet tabletki nasenne pozwalały na przespanie zaledwie 4 godzin. Praca była wyczerpująca i ciężka, do tego brak snu. Chodziłam niczym zombie, potrafiłam zostawić samochod na chodzie z kluczykami w środku i iść sobie, raz nawet hamulca nie zaciągnęłam i patrzyłam otępiałym wzrokiem jak moj samochodzik powoli  kula się z parkingu. Nie wiem jak ten rok przetrwałam bez zrobienia sobie ani nikomu krzywdy, cud prawdziwy. Ciągle zdarzają mi się nocki, kiedy budzę się po pólnocy i leżę do rana, przewracając się w pościeli. Kiedy takich nocy jest więcej ogarnia mnie rozpacz, wiadomo dni po owych nockach są do dupy. Kiedyś, rozsypałam na działce parę ziarenek maku, zerwanych w innym ogródku, nie tego czerwonego,polnego tylko grubszego, jak na drugiej fotce. Mak rozsiał się i owszem, wyłaził potem z każdej dziury, część wypieliłam, część zostawiłam. Czas na zbiory, obcięłam główki, wrzuciłam do byle jakiej reklamówki i do sakwy. Byle jaka reklamówka ma znaczenie, jak wiadomo, makówki mają kopułki u góry, z otworami, kiedy owe makówki  dotarły ze mną do domu okazało ,się ,ze połowa jest pusta, wyleciał z nich mak i z podartej reklamówki również ,a że moje sakwy są po przejściach, przetarte tu i ówdzie, to ja niczym ten Grześ z workiem piasku. Trochę maku jednakowoż wydłubałam do miseczki, i pewną nocką, wiedząc ze ze snu nici wzięłam łyżeczkę , łyknęłam maku, popiłam i o dziwo po chwili spałam. Sen miałam: ostre kolorowe tańczące plamy, wirujące plamy, kiedyś podobne klipy w Mtv były, oczopląsowe. Uff obudziłam się. Leżałam chwilę usiłując oprzytomnieć i znowu zasnęłam. Obudził mnie mój własny krzyk. Pamiętam jakby to realne było i działo się 5 minut wcześniej. W owym śnie zeszłam do piwnicy i zgasło światło, nagle ktoś łapie mnie za cycek i zieje mi śmierdzącym oddechem w twarz, nie mogę się wyrwać, zaczełam krzyczeć, krzyczałam jeszcze chwilę po obudzeniu się. Tak że tego, proszę państwa, maku w najbliższym czasie nie będę używać. 

Zdjęcie pierwsze to osty, na suchy bukiet dla mamy. Mama uwielbia kwiaty w wazonie, nie ma jednak dość sił, żeby zmieniać w nich wodę, robię to ja, czasami zapominam i śmierdzi, więc żywe kwiaty pójdą do małego wazonu a w tym dużym ciężkim będą suszki.  

niedziela, 3 sierpnia 2025

Na zmartwienia


 

i niepokoje najlepszym dla mnie lekarstwem, kiedyś było bieganie, teraz rower. Skaleczenia goją się, siniaki przekwitają, opuchlizna z ręki zeszła, boli nadal , ale jest to ból do zaakceptowania, bandażuję okolice nadgarstka i tyle. Uznawszy, że czuję się na tyle dobrze, żeby nie siedzieć w domu postanowiłam ,ze dokończę nieudany ostatnio wyjazd, kamień ominęłam szerokim łukiem :) 3/4 jeziora można objechać nieomal nad samą wodą, duży plus jak dla mnie, nad jednym z brzegów, stoją pomościki z ławeczkami, zachęcające "siądz pod mym liściem a odpoczni sobie", niektóre ławeczki są całe osłonięte trzcinami. Wykorzystawszy okno pogodowe popływałam sobie w małym zakątku, gdzie nikogo nie było. Lubię takie ciche miejsca, ale kiedy pływam, a w okolicy nikogo myślę sobie gdyby skurcz mnie złapał niespodziewanie, zostałby po mnie tylko rower na brzegu.

Wkurzona jestem, zła i smutna jednocześnie. Mama mieszka w wieżowcu,z dwiema klatkami. Od zawsze pod tą drugą klatką kręcił się tam taki pijaczek, jako stały nieomal  element krajobrazu. Ostatnio  zauważyłam, że przesiadł się na wózek,czesto  stał pod tym drugim wejściem. W piątek wychodząc od mamy, po wyjściu z windy natknęłam się na tego gościa, do parteru z windy jest dokładnie 9 schodków, siedział przy tych schodkach w wózku i patrzył  na dół. Pomóc panu ? Pytam się, a mogłaby pani ? Jako że to jest facet ,nie gruby, ale jednak, a moja jedna ręka na  wpół sprawna, pytam się przechodzącej kobiety, pomoże mi pani ? A ta z taką pogardą ,nie tknę palcem tego śmiecia. Ooo ? Rozwiązalismy problem tak, że on się zsunął pupą po schodach, a ja z wózkiem już mogłam sobie poradzić. Potem pomogłam mu na ten wózek wejść. Usłyszałam w podziękowaniach ,że on tam pół godziny stał i wszyscy go mijali. Faktem jest, że facet cuchnął, że dotykałam czegoś mokrego i to sądząc po zapachu były siki, myłam ręce wciąż i wciąż. Mimo wszystko.. Zadzwoniłam do siostry, która pracuje w szeroko pojętych służbach socjalnych, z pytaniem co z tym gościem. Okazało się ,że rozmawiała z nim pomagając mu własnie przy wejściu, czy zejściu. I jeżeli on sobie nie życzy pomocy  z systemu to nikt nic nie może zrobić.

Maćka otruto, poryczałam się.. 

niedziela, 27 lipca 2025

Żeby kózka....

Jaka tam kózka, nawet nie koza, kozlica ? Stara groopa. Wczorajszą wędrówkę odpuściłam. Jej zakres nie był szczególnie interesujący, po drugie jeden z prowadzących bywa dziwny. Niby żartuje, ale gdzieś tam szpileczki i złośliwości wbija a ja nie robię niczego czego inni nie robili, szybciej czasem chodzę, czasem się urywam, odmeldowawszy się wcześniej oczywiście. A zapisała mnie na rajd wrześniowy i zapłaciła od razu. Miałam jej przecież powiedzieć, że nie jadę i odkładałam to na jakiś odpowiedni moment. Jedna z moich "zalet". Rzeczy w jakiś sposób trudne, niemiłe, kłopotliwe odkładam, pomimo świadomości, że nie powinnam. W nadziei że same z siebie się rozwiążą, co się nigdy nie dzieje. Gdybym stawiala czoła wyzwaniom, zapewne moje małżeństwo zakonczyłoby się wcześniej, potem nie wpadłabym w takie długi. Wstępnie wygląda na to że na rajd pojadę i dobrze, trochę radości się każdemu należy. Pojechałam zatem na rower, planując objechac jezioro, nad którym rzadko bywam. Dojechałam do pierwszej z plaż i jeb w wielki kamień. Podniosłam się oceniając ,że ze mną chyba ok, ale rower zdecydowanie nie był ok, koło nie chciało się kręcić. Czyli nawet prowadzenie roweru odpadało.Znajomy, który wcześniej kiedyś pomagał mi przy rowerze, był na wędrówce, zupełnie nie ta strona świata, Dzwonię do szwagra, czy w domu jest. Właśnie wychodzą z Barim, Bari na jego problemy ze stawami ma zalecone pływanie. Mieli jechać gdzie indziej, ale przyjadą. !0 km ode mnie do miasta z przystankiem kolejowym. Umowiliśmy się, oni od dworca idą w moją stronę, ja idę na przeciwko. Poinstruowana zostałam co powinnam zrobić, żeby koło mogło się kręcić.Próbowałam majstrować bezskutecznie, przyjrzałam się w końcu z desperacją stojącym nieopodal rowerom i wybrałam jeden, który jak oceniłam miał torbę z narzędziami. Kiedy właściciel się w końcu pojawił, poprosiłam o pomoc. Męska ręka poczarowała i okazało się ,że mogę nawet wsiąśc i jechać, powolutku, ale do przodu i do pociągu. Potem dotarło do mnie że jednak poobijana jestem i posiniaczona, ale najgorzej z ręką. W tej chwili za bardzo nie mogę nią ruszać i spuchła. Piszę lewą, jednym palcem, czyli dlugiego pisania nie bedzie bo to meczace dość. Spotkanie z kamlotem dziwne było, zastanawiałam się czy to nie podświadomość, szykują się kłopoty, nie moje ,ale możliwe, że mi przyjdzie płacić za czyjeś błędy, jadąc myślałam ,ze gdybym samochodem rąbnęła z całej siły w ten wielki kamlot miałabym święty spokój od wszystkich dramatów świata i chwilę potem leżałam, niestety nie ta prędkość, nie ta masa :)

poniedziałek, 21 lipca 2025

Portret kobiecy

Sobotnia wycieczka miała przepiękną trasę, wzdłuż samych jezior, całe trzydzieści km. Wahałam się, dawno nie szłam tylu km, na pewno nie w tym roku,może nie dam rady, zastanawiałam się. Kolejne soboty z mamą, a jak się trafił wolny dzień i wsiadłam na rower to wyjazdy z miasta tak wyglądały, po przebyciu podobnie wyglądających kilku basenów, zniechęcona wróciłam do domu. Nawet na działce nic nie uskuteczniałam, bo przed czy po deszczu, jeden pies, wszystko człowieka żarło, gryzło, wypijało krew.
I nie tylko latające, wystarczyło tylko wbić łopatkę w ziemi, pojawiały się mrówki z białymi jajami i jak oszalałe wspinały się na nogi, ręce. To nawet śmiesznie nie było, kiedy co chwila pacałam się w szyję, waliłam  w ramię, ściągałam spodnie, grzebałam w biustonoszu, jakbym jakieś ataki paralityczne miała. Czyli ruchu niezbyt wiele. No tak siedz w domu,  debatuję nad tą wycieczką i paś swoje brzuszysko, argument brzucha przeważył. Mama dzień w dzień kupuje mi słodkie, sąsiadka, bywa puk, puk o dwudziestej: Grażka tyle mam ciasta, a wiesz ,ze ja nie mogę, cukrzyca nieszczęsna i pakuje mi do ręki pełen talerz. Niby jeść nie muszę, czasami nawet  tak postanawiam :)  Toteż uznałam: swoją kondycją będę się martwić pózniej. Deśzcz, mżaweczka, tak nas przywitała pogoda na pojezierzu brodnickim. Częste przystanki pod drzewami kiedy padało mocniej, godzinna nasiadówka nad jednym z jezior, kiedy się rozpogodziło. Potem znowu postój, sowy i kurki ludzie zbierali. Miałam już troszkę dosyć tego rozlazłego chodzenia, zgadałam się z gościem, który również nie wyglądał na zachwyconego. Uznaliśmy, że zamiast wracać autobusem o 18 ej, wrócimy pociągiem o 16. Jakoś nie dokonałam w głowie stosownych obliczeń i kiedy koleś mnie ciągnął, rzucałam beztrosko mamy czas, jeszcze trochę. W końcu ruszyliśmy do przodu i wtedy dotarł do mnie timing. 9 km, dokładnie, 8,80 i  bodajże godzina i 20 min do odjazdu, kiepskie perspektywy, beznadziejne wprost. skoro jednak wysforowaliśmy się już, to z rozpędu się szło. Kolega, który był w ogóle z innego miasta i którego imienia nawet nie znam, wysoki, długie nogi szedł coraz szybciej , a ja czerwona, usiłując złapać oddech próbowałam nadążyć. Zostałam w tyle, nie mogłam oddychać, myslałam zaraz mnie szlag trafi na miejscu, żyłka mi pęknie. Nie mówiłam nic, nie byłam w stanie. Biegłam, truchtałam, cyk coś przeskoczyło, złapałam normalny oddech i tym truchcikiem dogoniłam gościa, chwilami nawet wyprzedzając. Na dworcu byliśmy 5 min. przed czasem, żeby się dowiedzieć, że zamiast pociągu autobus będzie podstawiony. Kolega( lat 40 w przybliżeniu) spojrzał na mnie z uznaniem, nie sądzilem, ze damy radę, czytaj w podtekscie,  dasz radę. Satysfakcję czuję po dzień dzisiejszy. Plany szybszego odjazdu jednak rozwiały się niczym sen złoty, podstawiany autobusopociąg czekał gdzieś tam na pociąg, który miał mieć 200 min opóznienia.  Chcąc nie chcąc, podreptałam na autobus, gdzie potem grupa się pojawiła, niektórzy dosyć złośliwi byli.    W niedzielę rano pokazało się słońce, och rower. Wytaszczyłam z piwnicy i jadę i dziwnie mi , nogi jakby nie moje, miękkie, z trudnością nimi ruszam. Fakt mają prawo boleć, to może chociaż działka, rękom chyba nic nie dolega. Zebrałam kilka najbezczelniejszych ślimorów, zerwałam trochę fasolki i uznałam, że nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Muszę do domu i to już. Zaległam na kanapie i poczułam, że boli mnie wszystko. Jedna tabletka przeciwbólowa, druga, dotrwałam do rana. Ze stary człowiek może być głupi , to rzecz wiadoma, ale głupotę w tym wieku powinno się już lepiej maskować. 

Tytuł posta to moje odkrycie. Nie wiem, jakim cudem nie czytałam, przeoczyłam, nie zwróciłam uwagi. Wisława Szymborska

 ...Naiwna, ale najlepiej doradzi

   Słaba ale udzwignie.

  Nie ma głowy na karku,to będzie ją miała.

 Czyta Jaspersa i pisma kobiece.

Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.

[...]
 

niedziela, 13 lipca 2025

Kocio


Kevin, kotysław pierwszy nie jest do końca udanym egzemplarzem. Zwłaszcza córka była nim głeboko rozczarowana. Nie można go było nosić na rękach, ani przytulać doń, głaskany reaguje dosyć nerwowo. Po każdym spotkaniu dziecka, przecież dorosłego i rozumnego dosyć, z kotem, to pierwsze nosi czerwone i głębokie ślady użytkowania. Chociaż ostrzegam. Kot znaleziony nad Wisła w krzakach, w worku. Obydwie córki chorowały bardzo, przychodnie, wizyty prywatne, szpitale, ale z zadną nie spędziłam tyle czasu czekając w kolejce jak z Kevinem. Były miesiące, że nieomal dzień w dzień wracałam z pracy po 18 ej, coś na ruszt i kota wio do samochodu i do kliniki, a tam zazwyczaj kolejka, jeżeli tylko godzina to było pięknie, ale często były dwie albo i więcej. O kasie nie wspomnę, co sobie uzbierałam na wymarzone buty ( drogie w cholerę ) okazywało się że muszę do weterynarza. Proszę nie pytać o diagnozę, każdy stawiał inną i leczenie było głównie objawowe. Kiedy wpadłam w tarapaty finansowe, odpuściłam te ciągłe wizyty, no i proszę pomimo moich czarnych prognoz Kevin nadal ubarwia mi życie. Kiedy mnie długo nie ma, w związku z czym nie ma żarełka, suchego nie jada, wita mnie takim gardłowym pomrukiem, głośnym ,naglącym , kobieto co ty sobie wyobrażasz, jeść ,szybko jeść. Rano natomiast kwili niczym niemowlak cieniutko, przenikliwie. Zadziwia mnie wciąż i wciąż ile taki zwierzak wydaje różnych dzwięków w różnych tonacjach, czasami kiedy urządza mi jakiś koncert patrzę na niego i śmieję się. Nie jest dotykalski, ale kiedy siedzę przy laptopie jak teraz,  czuwa z pólki nieopodal, nie śpi na łóżku, leży przy , towarzyszy mi w kuchni i w łazience, kiedy na głos powtarzam angielskie słowka, zaczyna mruczeć i rozwala się jak długi. Rzadko płaczę, ale zdarza mi się, choćby ze złości, bezradności itp. wtedy kocurek leci sprintem i siada bardzo blisko ewidentnie próbując pocieszać. Toteż kiedy czytam, że koty nie przywiązują się do ludzi, myslę sobie co ty wiesz o kotach ?

Sobotę miałam średnio udaną. Miałam iść na wycieczkę, ba nawet kupiłam bilet, bo wędrówka wyjazdowa. Wspominałam kiedyś, że na "główny" w weekend jest słaby dojazd. Autobusem, trzeba godzinę wcześniej, albo na styk, z tym ,ze jak ze dwie minuty opóznienia  to szans nie ma. Wymyśliłam toteż, że podjadę na dworzec wschod, obok którego przejeżdżają prawie wszystkie autobusy z pobliskiego  przystanku i pociągiem stamtąd dosłownie w pięc minut na głowny, oszczędność pół godziny. Takoż zrobiłam, ale na peronie zobaczyłam babsztyla z wędrówek, którego nie lubię. Dowiedziałam się kiedyś, że ona, one z koleżanką nie tylko dla mnie takie niemiłe. Z nimi trzeba na paluszkach, opowiadała mi jedna ze znajomych, pokłony bić ? Fakt,kiedyś jedna z nich pouczała mnie w jakiejś sprawie, zignorowałam nie wykazując żadnej atencji. Widząc ja i nie mając ochotę na takie towarzystwo uznałam, że pojadę następnym pociągiem, czasu ciągle było dosyć. Następny pociąg przyjechał i stanął i stał tak z przyczyn niewiadomych ze 25 min, kiedy w końcu wysiadłam na głównym moi współowarzysze już odjechali. Poszłam pieszkom do domu, po drodze wstąpiłam do Młyna odebrać dyplom😃 i wypożyczyć lekturę dla duszy, na pociechę min. Chmielewską "wszystko czerwone", ile razy czytam zawsze się śmieję..

wtorek, 8 lipca 2025

Tydzień pod psem

spędzony w sensie dosłownym. Najgorsze wieczorne wyjścia, moje normalne popołudniowe jakos bezkolizyjne były. A wieczorami cała osiedlowa populacja właczając i te duże osobniki.  Wilczury, rottweilery, dobermany a prowadzące je to zazwyczaj nieduże kobiety. Czułam się nieomal jakbym po polu minowym stąpała. Na każdym spacerze, mimo upałów towarzyszy mi mama. Widząc że Bari się spina i z drugiej strony babeczkę ledwo utrzymującą swojego czworonoga skręcałam w lewo w prawo , w krzaki,gdziekolwiek. Za mną mama po tej trawie do pasa, probująca przejśc za mną przez krzaczory. Kiedy raz i drugi utknęła, zaczęła w końcu chodzić alejkami osiedlowymi, ginąc mi z oczu. Pies, który chodzi jak chce, a kiedy nie chce wali się i bezczelnie patrzy na człowieka i mama kręcąca się bezradnie gdzieś dookoła. I tak 3, 4 razy dziennie. I ludzie uśmiechający się do mnie, odpowiadam uśmiechem, dzień dobry, my panią znamy: obserwujemy z okna, następny obcy przechodzeń, jak słyszę psa, wychodzę na balkon, żeby popatrzeć, to taki zabawny widok. Bari show, na ostatnie spacery sukienki zaczęłam zakładać, skoro pod obserwacją jesteśmy niechże się prezentuję 😁.To było nużące w sposób zadziwiający 10 dni, zaczęłam się czuć nieomal starsza od mamy, dreptu, dreptu z mamą, w kuchni radio na cały regulator, w pokoju telewizor takoż samo, dla mnie dzwięki  na dłuzszą metę nie do zniesienia. Jednak wpadać  na godzinę, dwie,a spędzać nieomal cały dzień to zupełnie dwie odmienne sprawy. Siostra w końcu zameldowała się w domu, więc we wtorek ja już o świcie..

Siedziałam na połamanej drabince od ambony myśliwskiej, przerwa na śniadanie, wszędzie na dole pałetały się  duże mrówy. Po drodze kupiłam w piekarni swieżą drożdzowkę, popijam kawą, dwa łyki przełknęłam, trzeci wyplułam, przedziwny smak, ohydztwo.Olśnienie, po ostatnim wypadzie zostawiłam w termosie  trochę płynu do mycia naczyń, żeby się dno przeczyściło, no i jak wstawałam rano, o tej czwartej złapałam  termos bezmyślnie , sruu kawę, zalałam wodą, i tak to popiłam drożdżówkę ludwikiem. Po drodze był sad, wiśniami próbowałam zabić smak płynu, potem w lesie jeszcze jagodami, bezskutecznie. 

Trochę padało, trochę bładziłam, a kiedy w końcu uznałam, że tyłek dostatecznie mnie boli i kolano zaczęłam czuć, czas na powrót, skusiłam się ,zeby zamiast wracać wytyczoną trasą asfaltową skorzystać z podpowiedzi aplikacji, która twierdziła, jeżeli skręcisz w las zaoszczędzisz 15 min. Droga przez las wstępnie wyglądająca niewinnie i miło okazała się drogą przez mękę. Ponadto internet się rwał się, pokazywało np.że za dwa km mam skręcić w jakąś przecinkę, potem brak zasięgu, przejeżdżałam ten skręt, potem wracałam, finalnie zamiast oszczędzić czas straciłam ponad godzinę. Siedziałam potem z ulgą w pociągu kontemplując swoje czarno siwe, bezsprzecznie bardzo brudne łydki.

Podpisałam

wysłane do córy zdjęcie " kot zdechł" i w odpowiedzi dostałam opeer, że aż się oburzyłam, żart może niezbyt przedni, ale skąd pode...