Przeważnie poważnie
zapiski dnia codziennego
sobota, 18 października 2025
Ha
sobota, 4 października 2025
Krótko
będzie i o tym, jak człek dostaje bęcki z najmniej spodziewanej strony. Przyznaję mam problem z wyrażaniem pewnych uczuć, a także z pisaniem o nich. Owijam je więc w bibułkę, pakuję, zawijam w te sreberka. Łatwiej mi wtedy wydusić to z siebie, jednocześnie, możliwe, że w ten sposób mój przekaz staje się mniej czytelny, niejednoznaczny, mało precyzyjny. W jakiś przedziwny sposób, moje słowa, jakieś zdanie wywołało reakcję ,zarezonowało z powodów mi niewiadomych, u osoby, którą w ogóle nie powiązałabym z tym co piszę, jednej z najbardziej kolorowych postaci blogosfery, zaznaczam, mojej blogosfery, są to teksty ,które dobrze się czyta i światopoglądowo są mi bliskie. A czytuję sporo, nocami, kiedy ludzie zazwyczaj śpią, ja oglądam filmy i podczytuję blogi, rzadko wchodząc w interakcje. Ale czasami, czasami coś mnie skłania do refleksji, więc luzno na blogu coś tam sobie układam. Przykro mi się zrobiło, nie ukrywam, postanowiłam poczekać z odpowiedzią na komentarz aż trochę emocje odpłyną.
Pracę zaczęłam, monitoruję przepływ ruchu pasażerskiego w autobusach MZK. Praktycznie wygląda to tak, że cały boży dzień jezdżę autobusami i wypełniam tabelki. Nie jest to ciężka praca, jednak daje do wiwatu. Siedzi się z tyłu, na kole,jeżdżę starszego typu autobusem, trzęsie bez przerwy i trochę śmierdzi paliwem, "czytelnie proszę", rubryczki są malutkie, przystanki co minutę, więc szybko trzeba. Na pętlach nie ma toalet z prawdziwego zdarzenia, są wstrętne tojtoje. Staram się nie sikać przez cały dzień. Ludzie się wgapiają jakbym miała trzecie oko, a nie tylko identyfikator formatu nieomal zeszytu, niektórzy po wejściu do środka, zauważywszy mnie natychmiast wysiadają. No i powroty, wydawało mi się, że dojadę rowerem do zajezdni i potem tak samo wrócę, niestety, zaczynam z jednego końca miasta, kończąc w zupełnie innym. Ostatnio miałam szczęście, że trafiłam na tak miłego kierowcę, że po północy podwoził mnie na moje osiedle, ale przypuszczam, że zdarzy się zmiana po której będę z buta szła doma, a pętle zlokalizowane są na uboczach raczej. Zresztą niepotrzebnie się martwię, może mnie zwolnią, na jednym z arkuszy wyszło, że do autobusu weszło 120 osób, a wysiadło 108 :). Jeden podpity dziadek próbował opowiedzieć mi historię swojego życia i nie byłam w stanie wykonać poprawnie prostych obliczeń.
Miało być krótko...:)
niedziela, 28 września 2025
Jesień
sikorkami się zaczyna, kiedy tak nocki przeciągnęło zimnem, sikorki zaczęły robić u mnie nasiadówki;przy tym drą się jak opętane, wydziobują ziemię z doniczek ( teraz mogą i tak za chwilę kwiaty z balkonu pójdą out), czyszczą piórka i kupki robią, jedna mała, biała kupka tu, druga tam, a ja ciągle pranie na zewnątrz wieszam. Ugięłam się, zawsze się uginam, przed utkwionym we mnie bez przerwy spojrzeniem kota, przed przełykającym ślinę, kiedy sama coś jem, psem. Pojechałam na duży rynek , tam pewien rolnik sprzedaje w dni targowe w workach, ziarno wszelakie, słonecznik kilo 4 zyla, w sklepie tyle zapłacę za maleńkie opakowanie.A ile kwiatów jeszcze było, chodziłam chwilę koło jednej bylinki, której nie mam, a bardzo bym chciała, jednak ostatecznie odpuściłam, z bólem, jakimś cudem złotówki nie mnożą się, zakup więc odłożyłam na kiedyś. Podobają mi się też widziane w innych ogrodach, wysokie astry, marcinki? Wysokie wiechcie drobnych czerwonych, fioletowych i chyba białych kwiatów rozświetlają jesień, w tej chwili wyglądają przepięknie, i gdybym na nie trafiła, kupiłabym bez wahania, jednak onych nie było. Zapisałam się na UTW, kiedyś już popatrywałam na ich stronę, ale zobaczywszy rzędy pomarszczonych twarzy, uznałam, że dla mnie za wcześnie. Teraz A mnie namawiała, mają świetna sekcję rowerową, w ogóle wszystkich sekcji jest kilkadziesiąt do koloru do wyboru. Jeden z powodów, drugim była lektura jednego z blogów, gdzie autorka owego bloga opisywała pewne zaburzenie, kiedy poczytałam w sieci o tymże zaburzeniu, poczułam nagłą sztywność członków, dużo przymiotników pojawiających się w opisie, pasowało i do mnie. Kurde, na stare lata dowiadywać się , że zaburzona jestem ! Potem ogarnął mnie wkurz, bo jakim prawem ludzie, którzy często mają moc własnych problemów ze sobą, segregują innych , opatrują etykietkami i przypinają łatki. Następnie uznałam, że mając za sobą takie dzieciństwo i młodość i historie, o których nigdy nikomu nie mówiłam i nigdy nikomu nie powiem to i tak niezle sobie radzę. Ale wychodzić do ludzi od czasu do czasu mogę bo czemu nie. Najistotniejszym jednak argumentem okazała się mamm. Wspominałam, że chodzi na różne badania, grozi jej że nie będzie widzieć i w koncu zdecydowała się, że jednak podda się operacji, a kiedy już wszystko było nieomal zapięte na ostatni guzik, mama zażadała zmiany terminu, bo nie jest pewna czy chce, bo przecież nie musi, bo przecież będę jej pomagać. Kiedy siostra wykręciła ten numer z przejęciem spadku, przyrzekała ,ze opieka nad mamą będzie tylko jej sprawą, a ja ew. tylko na kawkę, teraz poraziła mnie wizja spędzania każdego dnia od rana, bo mama nie chce opiekunki, bo ja jestem najlepsza.. Pomyślałam, że szybko zajęcie muszę znależć, bo zostanę ubezwłasnowolniona. Wysyłam zapytania o pracę ale efekt mizerny, o sprzątaniu po ostatnim doświadczeniu nadal nie mogę spokojnie myśleć. Stoję zatem w kolejce po odbiór legitymacji, kolejka sporawa i wolna, bo obsługujące panie...w każdym razie miłe były, kiedy esemes przychodzi, że spotkanie organizacyjne w środę. Nie będę pisała co ta za praca, sama nie jestem pewna jak to będzie wyglądać. Ogłoszenie było zachęcające, kiedy podpytałam o szczegóły, tu już gorzej; 10,12 godzin, kończenie w środku nocy, ano pojadę, popatrzę i posłucham, wycofać się zawsze mogę. A kasa potrzebna od zaraz, buty chciałam, całe życie nosiłam ecco, no pół życia, teraz mnie na nie nie stać, pojechałam do ccc i innych takich i nie było nic, nad czym chciałabym się chociaż zastanowić.
Zdjęcie z porannej przejażdżki przez Wisłę, na grzyby pojechałam, bo na rynku z wiadrami stali, kto zgadnie ile zebrałam 3, słownie trzy grzybki ze sobą przywiozłam, fanfary proszę.
sobota, 20 września 2025
Urlaub
Wygląda na to, że urlop mam niespodziewanie od obowiązków z maman. Siostra stłukła sobie kolanko i zwolnienie dostała. Uff, odpadła mi wizyta w przychodni z mamą. Mama jest spokojną i zazwyczaj cichą osobą, ale kiedy przekracza swoją strefę komfortu wychodzi z niej zuo. Przekracza w sensie dosłownym, mieszkanie, ten kawałek parku po którym chodzimy, najbliższe sklepiki. Ostatni z nią wyjazd; podjeżdża taksówka, to nie jest niskopodłogowa,mówi z pretensją, nie wsiądę do niej, gdyby czasu było więcej zadzwoniłabym po inną, ale czasu nie ma. Trochę perswaduję, trochę wpycham do środka, mama w trakcie jazdy głośno okazuje swoje niezadowolenie, jej się tu niewygodnie siedzi, chce wysiąść, chce do autobusu, kierowca za szybko jedzie i jak on wygląda ! Ja się nie odzywam. Z ulgą wysiadam, dając parę groszy więcej. Wchodzimy, przy wejściu są wózki, pytam, może usiądziesz, mamy kawałek do przejścia. A nigdy w życiu, nie jestem taka niedołężna, oburza się. Po kilku krokach, dlaczego my tak daleko idziemy, na pewno pomyliłaś drogę, nie idz tak szybko, kiedy ja krok po kroczku idę w tempie ślimakowym. Siadamy, jest obsuwa, mama jęczy, wzdycha, zle się czuję, mówi, kręci mi się w głowie. W poczekalni jest gorąco, mama w dwóch swetrach, zdejmij sweter, mama dramatycznym ruchem zapina rozpięty guzik, chcesz żebym się przeziębiła, zmarznę. Za chwilę słabo, jej i duszno. Wciskam się do gabinetu i tłumaczę pielęgniarce, że mama może zemdleć, słyszy to lekarz, mama w gabinecie. W stosunku do lekarza jeszcze zachowuje umiar, przy pielęgniarce, pani spojrzy, nigdzie nie będę patrzeć, co pani widzi, nic nie widzę, proszę rękę, nic nie będę podnosić. Udaję, że mnie nie ma. Idziemy na autobus, głośno narzeka, ile można czekać, kiedy wreśzcie przyjedzie, jak katarynka w kólko powtarza podniesionym głosem, w pewnym momencie podchodzi do mnie facet i mówi współczująco , widzę autobus, zaraz panie wsiądziecie. Jesteśmy na osiedlu, cisnę prosto do domu, chcąc mamę położyć," ale bułeczek nie mam i jogurt bym chciała", mama ożywa, leci do sklepu, spędza tam pól godziny, wlokę się za nią zrezygnowana. Do swojego domu w końcu wracam z bólem głowy i cała resztę dnia mam do niczego.
W piątek rano korzystając już z wolnego dnia wsiadłam do autobusu jadącego za miasto z plecaczkiem, kawą w plecaku, reklamówką i nożykiem. Wysiadł ze mną pan z koszykiem, zagadnęłam z uśmiechem, czy też na grzyby ? Odburknął coś pod nosem, w lesie miałam iśc szlakiem,którym kiedyś podążałam z pieszą wędrówką ale ów dziad skręcił w tę stronę. Nie chciałam, żeby ktoś patrzył na mnie złym okiem,a nuż awanturę mi zrobi o grzyba, poszłam w inną mańkę. Ze zabłądzę, żadna nowina. Las to dla mnie świątynia, drzewa, cisza, uwielbiam. Aczkolwiek tym razem świątynia była nieco wadliwa, zazwyczaj bywam w weekendy, a w dzień powszedni, cóż, ci co nie chcą stać w korkach, żeby dojechać do miasta pomykają przez las. Dopiero jak skręciłam w kierunku bagien, nastała prawdziwa cisza, a zarazem niestety nie było już grzybów. Mapy cz. wyprowadziły mnie z lasu i poprowadziły do wioski z przystankiem. Najwyższa pora bo zaczęlo być mokro. Nadjechał autobus usiadłam niedaleko kobietek, które ewidentnie wybierały się na coś. Zadna siwa, blondynki i jedna ruda, prosto od fryzjera, makijaż, perfum, ciuchy z połyskiem. W lesie było pełno pajęczyn, w które wchodziłam mimowolnie, przecież wgapiałam się w runo, czekając na przystanku ogarnęłam się z grubsza, ale resztki pajęczynowych nitek, jakieś igliwie zapewne miałam we włosach. Patrzyłam więc na te panie i dumałam smętnie nad swoim wyglądem, myśląc ,że gdybym kasę miała...No nie, żadne tam waniliowe kolorki i biele po całości, ani spodnie w kancik. Lubię szerokie spódnice, duże bluzy, kolory, celowałabym w wyższą jakośc a nie zmianę stylu, nie. Dzisiaj korzystając z przepięknej pogody, pofrunęłam nad jeziorko. Temperatura wody była powiedzmy oględnie zaporowa, ale ktoś pływał to co ja nie dam rady, zanurzyć się pierwszy raz , masakra, potem już było niezle, a w jednym miejscu za trzcinami woda była zupełnie przyjemna.
niedziela, 14 września 2025
Cuda pani, cuda
Zanim o cudach będzie, wspomnę o nudnej, zakrapianej deszczem rzeczywistości. Działki i prac rolnych mam powyżej uszu, nic nie idzie zgodnie z planem i z moimi wyobrażeniami, wszystkie wysilki spełzają na niczym. Kwiaty rosną gdzie chcą, wcale nie tam gdzie je posadziłam. Krzaki borówki musiałam przesadzić, rosły obok malin i truskawek i owe towarzystwo za bardzo zachłanne się okazało. Wszędzie ślimory i mrówki, nawet maliny muszę bacznie oglądać przed zjedzeniem, bo już parę razy plułam wściekle jakąś żywą drobiną. Czeka mnie walka z krzaczorami, które sama sadziłam, a które nie są tymi, które miały być w momencie zakupu, a rosną jak głupie. Zwieńczeniem moich wysiłków jest szklarnia z pomidorami. Miały być jak w ub. roku duże czerwone i duże malinowe, nie mam żadnych z tego rodzaju. Dziwiłam się patrząc na kilka, jakoś bardzo długo dojrzewających, aż łodyga złamała się nie wytrzymawszy ciężaru, okazały się już dojrzałe bardzo i pomarańczowe finalnie. W przyszłym roku zrobie pomidorową przerwę, a potem będę sama hodować z nasionka, jedyne wyjście chyba, żeby wiedzieć dokładnie jakie owoce będą, ech..
Cud jest związany z rajdem. Wspominałam pisząc o poprzednim, że niepowtarzalna atmosfera, przyjazni, weseli ludzie, z jednej opcji politycznej, na ogół, w mojej grupie był jeden zwolennik Mentzena :) A to że ja na blogu żaliłam się, żem biedna i ciężko było, nie znaczyło że innym psułam humory. Odwrotnie, słyszałam, że śmiałam się i żartowałam najgłośniej. Zarty głównie z siebie i śmiech przez łzy. W drugim dniu jazdy mieliśmy postój i poczęstunek w miejscowości Jedzbark. Zaprosił na sołtys, a koło gospodyń ugościło smacznym posiłkiem. Były różne zupy i wszelakie ciasta , napoje, były też mięsiwa i kiełbasy. Ugoszczono nas po królewsku. W zamian proszono o datki dla Amelki, czterolatki, chorej na serce. Operacja w Stanach, koszt ponad dwa miliony złotych, przez rok zbiórki rodzice nie uzbierali nawet połowy potrzebnej kwoty. Jedni wrzucali do puszek, inni robili przelewy, ciągle kropla w obliczu ogromu sumy. W ostatni piątek zatrzęsła się ziemia, ktoś wpłacił brakującą kwotę, ponad milion złotych! Pod matką dziecka ugięły się nogi, nie wierzyła, a my wzrusz po całości.
wtorek, 9 września 2025
Nigdy więcej
żadnych rajdów, wyścigów i błota, over ! Zawsze trochę mnie wkurzało, kiedy słucham gdy ktoś mówi, że to nie dla niego, że za stary, że za trudno, oczywiście rozumiem fizyczne ograniczenia, ale często są to bariery,które nakładamy sami sobie bez zastanowienia, niejako z automatu. Nawet na tych zajęciach cyber, jedno po drugim powtarza, że nie jest w stanie tego zrozumieć, bo mózg wolniej pracuje, bo to i tamto. Ale kiedy Aurelia tłumaczy siedzą bez przerwy w komórkach, albo prowadzą rozmowy, a potem: ja nic nie wiem, za stara jestem. Wygląda na to, że dołączę do chórku :) W piątek wyruszyłam raniutko pociągiem via Olsztyn, pogoda przepiękna, wysiadłam w Ostródzie, żeby rowerkiem dojechać do celu. A i J jechali z innej imprezy, z innego kierunku, spotkanie na miejscu. Ja jak to ja, pogubiłam się w lasach, najgorsze,że nie zapakowałam dodatkowego ładowania do komórki i kiedy ta padła, jechałam na czuja. Ludzi tam jak na lekarstwo, nawet jak spotykałam chałupki, pozamykane wszystko na głucho. W końcu kiedy dotarłam do celu i jechałam wolniutko szukając pożądanego numeru, usłyszałam, Graża, Grażka, tu ! Koleżeństwo od dwóch godzin siedziało na ławce w oczekiwaniu na zwolnienie apartamentu. W nocy zaczęło lać i deszcz, czy to ulewy czy zaledwie mżawki towarzyszyły nam już do końca pobytu. Warmia i Mazury, byłam parę razy, nawet na rowerze. Jednak co innego kolebać się bez obciązenia od jednego jeziorka w kierunku drugiego, a co innego z pełnymi sakwami gnać wśród szaleńców. Człowiek zjechał z jednej górki,zaraz pojawiała się następna,wyższa i dłuższa od poprzedniej, jakby ani jednego płaskiego kawałka nie było w okolicy. Wieczorem kiedy stękałam, że dziwnie jakoś złachana jestem, A mówi, pomyśl chwilę, ile jest kobiet w naszej grupie ? tylko my dwie 60 i nastu facetów +- 40 w obcisłych gatkach. Wyprzedzamy inne grupy, czyli ćiśniemy. Pierwszy dzień był jeszcze w większości po asfaltach, drugi nightmare. Przez lasy, po piachu, błocie, kamieniach. Okulary zachlapane deszczem i błotem, cała byłam upaćkana w błocku. Zjeżdżaliśmy ze stromizm, potem pchaliśmy rowery pod górę, naprawdę, chwilami myślalam że usiądę pośród jednej z kałuż i się rozpłaczę. Nie zrobilam żadnego zdjęcia, na postojach tylko ocierałam twarz i okulary z błota, kawa albo woda, coś słodkiego i za chwilę trzeba ruszać. Na zakończenie medal, pierwsze zdjęcie, wręczany na rynku w Olsztynie :) Teraz dwa dni po imprezie myśle, że to nie rajd był taki ciężki, tylko my jesteśmy obydwie wariatki. Na poprzednim wyjezdzie, w naszej grupie było więcej babek, one powiedziały stanowczo , że jadą wolno i cała grupa musiała się dostosować, więcej było przerw, mogłam podziwiać krajobrazy w trakcie jazdy. Nie umiem odpuścić, pokazać słabości. Przypomina mi się moj królik. Mój obrońca, miniaturka, biegał swobodnie po mieszkaniu, nauczony załatwiać się w kuwecie. Kiedy mój ówczesny zaczynał krzyczeć na mnie ten wpijał się w jego łydkę, piętę i duży, wielki facet walił nogą z tym królikiem o ścianę, pewnie gdybym nie interweniowała, zatłukłby królika na śmierć, jednak bez względu jak nim uderzał, królik nie odpuszczał. To jest doprawdy niepojęte jak bardzo można być ślepym i głuchym, żeby nie widzieć co na prawdę siedzi w drugim człowieku.
sobota, 30 sierpnia 2025
Pisanie
bloga traktuję raczej jako wprawkę, pewnego rodzaju ćwiczenie. Nie zamierzałam poruszać tutaj tematów trudnych , bolesnych dziejących się tu i teraz, bo to co kiedyś zdarzyło się i przepracowałam jakoś, mogę dotknąc od czasu do czasu. Nie sposób jednak przejść nad ciężarem,który nazbyt aż mi doskwiera ostatnio. Do tego poczucie winy, wstyd za emocje, których nie powinno być, a których nie sposób się pozbyć. O młodszej córce wspominałam, ostatnio leciała do Londynu na jakiś spektakl,piękne zdjęcia z teatru mi przysłała. O starszym dziecku nie pisałam. Nasza relacja to napięcia, nieporozumienia i ciągły niepokój.Nie rozumiem jej wyborów i podejścia do życia. Kiedy dzwoni, boję się odbierać, telefon zwiastuje kłopoty i zazwyczaj jakąś bombę, która mnie ogłusza. Przez ostatnie tygodnie główny temat rozmów był jeden, jej małżeństwo. Początkowo słuchałam bez emocji , bo to małżeństwo to ciągła drama od kilkunastu lat, kiedy dotarło do mnie, że tym razem serio jest, że się pakuje i wyprowadza, uświadomiłam sobie nagle, że jest całkiem prawdopodobne, że zapuka do mnie,do mojego małego mieszkanka,że nie ma nikogo innego. Ja sama nigdy nie byłam zbyt towarzyska ani chętna do nowych kontaktów, ale miałam wokół kilka koleżanek, z którymi mogłam pośmiać się pogadać, ponarzekać. Mój eks starał się, zabronić nie mógł, wszak żadna że mnie Isaura, odciąć mnie od psiapsiół, wyśmiewał, docinał, ale jakoś wybitnie uparta byłam pod tym względem. Córa nie ma nikogo, tak jakby w prózni żyła, tylko ja jako wsparcie. Z nią, dzieci, papierosy,piwo i najgorsze, niekończący się potok pretensji i żalów, do mnie i całego świata. Czy zamknęłabym przed nią drzwi, nie, sumienie by mnie żywcem zżarło, czy wytrzymałabym z nią dłużej niż parę godzin, obawiam się ,że nie. Czekałam więc, uciekając w ksiązki na rozwój sytuacji. Parę dni temu wynajęla mieszkanie, mąż nie pozwolił jej zabrać nawet sztućcow, trzeba było wszystko organizować. Czy mi ulżyło, trochę, za malo. Jej wcześniejsza praca, konflikty ze współpracownikami, z dyrekcją. Mówiłam, co cię obchodzi, kto z kim sypia, co kto robi albo nie robi, zajmij się tym co do ciebie należy, nie atakuj przełożonych, nawet jeśli masz rację, zwolnią cię w końcu. Teraz zimno mi się robi, kiedy opowiada co w nowej pracy. Nie przejmowałabym się tak bardzo, nie czułabym tego ciężaru, gdyby nie dzieci, na których skrupia się cały bałagan. Starszy nastolatek, telefon i niewiele więcej go interesuje, młodszy...Czasami dostaję pozwolenie na zabranie go . Chętnie chodzi na basen, przez całe lato, żadne z nich nigdzie go nie zabrało, nawet na głupie jezioro, zięć ma samochód. Autobusem nad najbliższą wodę to ponad trzy godziny jazdy z przesiadkami. Półtorej w jedną, potem z powrotem i dojść trzeba spory kawałek. Raz się wybrałam. Kilka godzin stałam w wodzie, powrót na kocyk to zaraz łapanie za telefon. W wodzie natomiast szalał, odpływał za daleko, nurkował. Nie reagował na prośby, krzyczeć nie chciałam, córka mam wrażenie krzyczy bez przerwy, więc stałam w tej wodzie, w pobliżu niczym czapla. Powrót był rozpaczliwy, mały nie przyzwyczajony do ruchu ledwo szedł i marudził okropnie i ja na ostatnich nogach. Odchorowałam.
Jutro na rower, ostatni trening przed rajdem. Zmęczenie jest dobre, tonuje emocje i ksiązki, mój największy przyjaciel. Znowu trafiłam na fajnych autorów i pozycje które można pochłaniać i bywac w innych światach.
Dedykacja z "Dziecka Odyna" Siri Pettersen
I tobie. Tobie,który zawsze czytałeś ksiązki nieznane wszystkim innym. Dziwakowi,ktory siedział w ostatniej ławce w klasie. Tobie, ktory dorastałeś w ciemnej piwnicy, gdzie o twoim losie decydował rzut koścmi. Tobie, który wciąż przebierasz się za kogoś innego. Tobie, który nigdy nie potrafisz się do końca dopasować i któremu często się wydaje, że jesteś w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. To jest książka dla ciebie.
To była ksiązka dla mnie.
Ha
W wieku 60 lat usiąść za kółkiem takiej dużej maszyny to dopiero zabawa. Aczkolwiek moje dziecko obejrzawszy przesłane fotki odpowiedziało, ...
-
będzie i o tym, jak człek dostaje bęcki z najmniej spodziewanej strony. Przyznaję mam problem z wyrażaniem pewnych uczuć, a także z pisani...
-
sikorkami się zaczyna, kiedy tak nocki przeciągnęło zimnem, sikorki zaczęły robić u mnie nasiadówki;przy tym drą się jak opętane, wydziobu...
-
Kevin, kotysław pierwszy nie jest do końca udanym egzemplarzem. Zwłaszcza córka była nim głeboko rozczarowana. Nie można go było nosić na rę...





