świtem purpurowym". Usłyszałam dzisiaj w radio tę piosenkę i aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Lubiłam ją kiedyś bardzo, dalej ją lubię. Usłyszałam ją od jednego z moich " sympatycznych " znajomych. Ciekawy był człowiek, nieciekawymi nie zawracałam sobie zresztą głowy. Stosunkowo szybko dotarło do mnie, że nikogo na portalu randkowym nie znajdę. Ale umawiałam się dalej, bez napięcia i zastanawiania się nad tym jak mnie osoba po drugiej stronie stolika odbierze, były to zazwyczaj fajne spotkania i łechcące of course moje ego. Z tym od "bombonierki" zakończyłam znajomość, bo na rowerze ciągle się ze mną ścigał, wyprzedzał mnie bardzo, pokazując jaki jest szybki, a potem naśmiewał się , wkurzało mnie to okropnie. Najciekawszą osobą był pewien Niemiec artysta, który kupił gospodarstwo w Polsce, przebudował je to i jak. Wyburzył wszystkie wewnętrzne ściany, Wielki kominek stał na podwyższeniu, a po za tym przestrzeń. Zajmował się metaloplastyką, robił piękne witraże, malował. Stara stodoła stojąca obok jego chaty, wyglądała wprost nieprawdopodobnie, wszystkie kolory tęczy. W miarę jak znajomość się rozwijała, zaczął mnie sprawdzać najpierw w sieci, potem śledził, a potem jeszcze wysyłał błagalne maile z przeprosinami. Zacięłam się, podejrzenie że czyham na jego majątek dotknęło mnie do żywego. Jeden pan był przystojny, bardzo, Gregory Peck to przy nim chłystek, przecudnej urody niebieskie oczy, klasyczne rysy, czupryna. Kochałam go całe pół godziny, gadał tylko i wyłącznie o samochodach. Po godzinie tylko żal czułam, mogłabym się pokazywać z takim gościem, wszystkim by oczy wyłaziły na wierzch, ale po tej godzinie myślałam że umrę z nudów nagle i ostatecznie.
Pogoda, cholerna, wstrętna pogoda. Sobota, niedziela, miałam zaplanowane całodzienne wycieczki na rowerze, że zimno będzie to wiedziałam, ale wiatr !Wyjechałam w sobotę dzielnie, jak zapizdziło, rower nieomal stawał w miejscu. Przez kilkanaście km. przechodziłam od zawracam, nie da się jechać, od jadę wbrew wszystkiemu. Ostatecznie poddałam się. Nie chciałam jednak wracac do domu, miałam czytadło o dziewczynie i jej braciach żurawiach, które wiedziałam pochłonie mnie. Na działce miała być puszczona woda, więc walcząc z powiewami wichury dotelepałam się na działkę, wyciągnęłam węża i dalej moczyć wszystko, ziemia sucha na wiór. Kwadrans po moim dotarciu na działkę zachmurzyło się bardzo i zaczął padać grad przechodzący w śnieg. Podlewałam, kiedy grad ustępował, pieliłam, nie lubię tak bezczynnie stać. I gadałam do siebie, żywej duszy dookoła, a ty podlewasz i pielisz podczas gradu, wariatka, prawdziwa wariatka. Zaczęły kwitnąć niektóre kwiatki, przez chwilę udało mi sie zrobić parę zdjęć potem już nie było jak.
